Brzydka Afryka
Geozeta nr 9
artykuł czytany
7627
razy
Dostałem obstawę złożoną z dwóch miejscowych chłopaków, zresztą bardzo zadowolonych ze swej funkcji. Kierowcy o imieniu David dałem do potrzymania aparat fotograficzny Zenit, co wprawiło go w bardzo dobry nastrój. Już następnego dnia, po zaproszeniu Davida i Abegi do dyskoteki, pożegnałem się z ich towarzystwem, widząc, że to wszystko raczej dla poprawy prestiżu eskortujących niż bezpieczeństwa eskortowanego. W dyskotece zrobiła na mnie wrażenie filigranowa dziewczyna - "chodząca reklama" pasty do zębów, otwierająca zębami piwo. Cóż, ja też mogłem zadziwić naszymi słowiańskimi metodami otwierania piwa, ale potrzebowałem do tego drugiej butelki.
W powszechnym użyciu są pirogi wycięte z jednego pnia, długie na kilka i kilkanaście metrów, napędzane jednym wiosłem. Piroga ma szerokość ograniczoną grubością drzewa, z którego jest wycięta, więc jej powiększanie możliwe jest tylko na długość. Pływają też małe, kilkunastometrowe, drewniane, płaskodenne stateczki z silnikiem. Zazwyczaj przewożą kawę. Jest kilka stalowych barek służących do przewozu paliw. Nie widać w ogóle plastikowych łódek. Benzynę dostarcza się z Point Noire lub z Konga. Wszelkie produkty przemysłowe przywozi się co najmniej z Kamerunu: wodę mineralną, herbatę, a nawet piwo Guiness. Ubangi to główna droga transportowa. W porze deszczowej trudno liczyć na drogi lądowe, więc rzeka pełni niezwykle ważną funkcję. W porze suchej, wystające kamienie utrudniają większym statkom poruszanie się po rzece, ale wtedy drogi są przejezdne. Podobno woda jest na tyle czysta, że w porze deszczowej nie pasteryzuje się piwa, ale trudno w to uwierzyć. W każdym razie piwo piliśmy, a wody z rzek nie (z powodu ameby i tym podobnych stworzeń).
Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy na wycieczkę wokół Bangi. Mijaliśmy więzienie założone przez Bokassę. To faktycznie dość ponura budowla. W tropiku, jeśli budowla jest nieużywana, błyskawicznie porasta glonami i roślinami. Skąd one wiedzą, że budowla jest nie zamieszkana?
Odwiedzamy kościół i cmentarz misjonarzy. Cmentarz jest ładny, niewielki, widać kilkanaście grobów i od razu wiadomo, że to katolicki cmentarz. Można tu dostrzec katolicką melancholię, chociaż trudno oprzeć się wrażeniu, że ci, którzy tutaj leżą, mimo najszczerszych chęci, nie rozpropagowali specjalnie katolicyzmu. A może po prostu miejscowi katolicy leżą gdzie indziej? Często widuje się groby przy domach.
Spostrzegamy biegnącą truchtem procesję i uderzającą rytmicznie w bębny. Tylko stale powtarzane "Alleluja" sugeruje jakiś związek z chrześcijaństwem. Może podobne wrażenie odnosili chrześcijanie przyjeżdżający na ziemie Słowian kilkaset lat temu?
Na jakiejś bocznej drodze napotykamy szlaban zrobiony z patyków i paru kamieni. Miejscowi muszą z czegoś żyć. Przepuszczają nas za kilkaset franków.
Jeździmy odkrytym pickupem albo taksówką, zawsze w dużym towarzystwie. Taksówki stosują tę samą taryfę w całym mieście, ale jeśli dosiadamy się do kogoś, to płacimy mniej. Ile osób mieści się w takim pojeździe? Siedem, osiem... właściwie nie ma ograniczeń. Można siedzieć po lewej stronie kierowcy, na dachu, w oknie, gdzie kto chce. Kierowca, gdy widzi "poważnego" klienta może wyrzucić z samochodu dotychczasowego pasażera. Ponieważ byliśmy tymi "poważnymi", strasznie głupio się w takich sytuacjach czuliśmy.