W poszukiwaniu zimy
artykuł czytany
1670
razy
Z samego rana ruszyliśmy w okolice Kiruny do Jukasjarvi. Po drodze przejeżdżaliśmy przez park narodowy Abisko. Droga, którą jechaliśmy jest bardzo często zamykana z powodu wysokiego zagrożenia lawinowego. Mieliśmy szczęście, bo dzień wcześniej ją otworzyli. Teren wokół trasy, która wiedzie z Narviku do Kiruny zamieszkany jest przez lud Saami. Nazwy miejscowości były w dwóch językach, szwedzkim i ludu saami. Co ciekawe od czasu do czasu pojawiała się dwustronna tabliczka z nazwą osady. To znaczy, że ludzie mieszkają gdzieś wokół tego punktu, ale granice nie są bliżej określone. Z szosy widzieliśmy zaledwie kilka domów. Bardzo częstym obrazkiem były samochody pozostawione z przyczepami. Właściwie każdy samochód jechał ze skuterem śnieżnym.
Po dotarciu do Jukasjarvi zwiedziliśmy hotel lodowy. Mimo dużej ilości turystów i strasznie drogich biletów, warto raz w życiu odwiedzić to miejsce. Nigdy nie wiadomo czy następna zima będzie na tyle surowa by udało się zbudować kolejny hotel lodowy. Po wypiciu lodowego drinka wróciliśmy na kolejną noc do Jimmiego. Po drodze minęliśmy małe stadko reniferów a Grzegorz zostawił gdzieś na trasie najcenniejszą rzecz: skrzynkę z narzędziami. Niestety zauważył to 300km dalej, więc nie opłacało się już po nią wracać. Pozostało mieć nadzieję, że nic się nie zepsuje.
W drodze na Nordkapp, zatrzymaliśmy się tylko w Alcie. Noc spędziliśmy pod supermarketem czekając na otwarcie sklepu z narzędziami. Zrobiliśmy postój także zaraz za miastem by podziwiać widok startujących nad fiordem samolotów.
W Honningsv?g, dowiedzieliśmy się, że warto porozmawiać z funkcjonariuszami lokalnej policji, czy istniej możliwość zdobycia, najbardziej na północ wysuniętego krańca Europy. Z samego rana udaliśmy się na posterunek. Żartujemy, że wchodzimy do jaskini lwa, bo wiemy już, że złamiemy przepisy, objeżdżając szlaban zamykający drogę na Nordkapp. Policjanci udzielili nam informacji, że tym dniu jest bardzo niebezpiecznie, z powodu nadchodzących sztormów. W tym przypadku postanowiliśmy posłuchać ich rady i zrezygnowaliśmy z wyprawy na Knivskjellodden.
Po opuszczeniu posterunku, ruszyliśmy na podbój Nordkappu. Stojąc pod szlabanem Grzegorz zastanawiał się jak wykonać "asekurację boczną" by objechać rów po lewej stronie szlabanu. Spytałam się go, dlaczego nie możemy pojechać drugą stroną, gdzie na pewno jest rów, ale przykryty duża ilością ubitego śniegu. Chciał już skrytykować moją uwagę, kiedy to odwrócił głowę i porównał obie możliwości. Na koniec stwierdził z bólem w sercu, że tym razem kobieta ma racje.
Wszystko poszło gładko i przejechaliśmy szlaban. Kiedy dojechaliśmy pod globus, rozpogodziło się i mogliśmy zrobić piękne zdjęcia. Wiał tak przeszywający wiatr, że po zrobieniu dwóch zdjęć bez rękawiczek, wbiegłam do samochodu i ogrzewałam ręce przez kilka minut. Byliśmy w tym miejscu w 2005, jednak to nie jest to samo, gdy stoi się tam wraz z tysiącem turystów. Widok był wspaniały. W oddali widać Knivskjellodden. Świadomi tego, że przed nami nie ma już nic, pragniemy jak najdłużej cieszyć się tą chwilą. Przez kilka minut wpatrywaliśmy się przed siebie. Po chwili zauważaliśmy nadchodzącą śnieżyce. Idealnie było widać, granicę opadu na tafli oceanu.
Skierowaliśmy się w drogę powrotną. Podjechaliśmy do otwartego szlabanu. Cieszyliśmy się, że nie trzeba kombinować. Niestety coś było nie tak. Szlaban zamknął się nam przed nosem. Okazało się, że kierowca pługu, który otworzył szlaban wezwał policje. Po chwili oznajmił, że mamy jechać do miasta, a policja spotka nas po drodze. I faktycznie. Zobaczyliśmy policję i zatrzymaliśmy się na poboczu. Zza szyby widać było naszych znajomych policjantów. W czasie rozmowy, Grzegorz twardo starał się pokazać jak bardzo żałuje tego co zrobił. Ja niestety nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Na szczęście miałam na sobie gruby golf, wiec zakryłam nim usta, aby funkcjonariusze nie zauważyli, że się śmieje. Z poważną miną poinformowali nas o mandacie. Kątem oka zauważyłam, że drugi z policjantów, bawi się równie dobrze jak ja. Wyrazili swoją dezaprobatę, a następnie oświadczyli ze tym razem to tylko ostrzeżenie. Szczęśliwi kontynuowaliśmy podróż do malej wioski rybackiej, Bugoynes leżącej około 100km przed Kirkenes.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż