podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Azja Centralna
reklama
Natalia i Kamil
zmień font:
Azja Centralna
artykuł czytany 9983 razy
Więc jakie są highlightsy i lowlightsy naszej podróży? Zawsze trudno przychodzi konfrontacja wyobraźni z rzeczywistością. Dlatego tak trudno oceniać te najbardziej znane miejsca. Czy samarkandzki Registan jest imponujący? Pewnie tak, ale przed planowaniem podróży nie sposób uniknąć wielu zdjęć z tego miejsca. Przyjazd na miejsce jest tylko spojrzeniem na coś, co wydaje się, że już widzieliśmy. I wtedy trudno o zachwyt, zauroczenie i pianie koguta! Dla mnie osobiście największym odkryciem był Murgab we wschodniej części Górnego Badakszanu. Rozpieprzone sowieckie miasteczko o wyglądzie wsi, której spodziewałbym się, gdzieś na dalekiej Syberii albo w okolicach łagrów kołymskich. Ale nie tu, w przepięknym krajobrazie ośnieżonych pamirskich wierzchołków i zielonych pastwisk. Powiem więc tak: ponury Murgab ze smętnymi spojrzeniami nastolatków, pomnikiem Lenina i cytatami jaśnie wielmożnego prezydenta w przenikającym zapachu krowiego gówna był dla mnie najwyraźniejszym punktem podróży. Prawie tak samo ostrym jak na przykład Afgańczycy biegnący po drugiej stronie rzeki Pjandż. Biegną po to, żeby było szybciej. Odmiennie niż Filipides nie biegną z dobrą nowiną. Biegną, bo pewnie tak robili od setek lat. Samochodów niet, a na ośle to tempa nie rozwiną. Od niedawna biegną z dodatkowym obciążeniem w postaci karabinów.
Kirgizja to przede wszystkim konie, jurty, kumys i patrolujące bezkresne stepy orły. W Osz, któremu kulturowo i społecznie bliżej do słynnej Doliny Fergańskiej, jedliśmy jedyne porządne żarcie podczas całej podróży. Rozczarował zbiornik Issyk-Kul, ale za to było Muzeum Przewalskiego w Karakol i coniedzielny targ zwierzęcy, na który swoimi żiguli, ładami i wołgami zjeżdżają Kirgizi z całej okolicy, z pobekującymi pasażerami okupującymi tylne siedzenia i bagażniki. Jak u Stasiuka ludzkie miesza się tu ze zwierzęcym, a prosiaka można kupić za 10 baksów.
Zastanawiam się, czy ciągłe oczekiwanie w Tadżykistanie to pozytyw czy negatyw naszej podróży. Oczekiwanie na rejestrację, na pozwolenie na dalszą podróż, na naprawę marszrutki, na uprzątnięcie oberwanego gruzu, na naprawę dziurawego mostu. Nieznośna bezsilność siedzenia w miejscu, a zarazem miłe wspomnienie lenistwa na platformach i leżenia brzuchem do góry. Słodkie nicnierobienie. Albo oczekiwanie przy mini-uczcie na blaszanym stole. Czekaliśmy tak na zacerowanie dziury w moście na rozwidleniu prowadzącym do doliny Wancz i biesiadowaliśmy z głównym naczelnikiem badakszańskich dróg. Widok na strome szczyty afgańskiego Hindukuszu, makaron z gulaszem bez mięsa, zielona herbata i wódka z czarek. Obok stał nieczynny (pewnie od wremja sajuza) buldożer, na który wskoczyła rodzina indyków. Rozmowy, śmiech i toasty. W czasie naszej podróży były takie magiczne chwile i były chwile spędzone z biegunką w sraczach, czy na bezsensownym załatwianiu kolejnego stempla. Było czekanie w słońcu na jakiegoś przygłupa, który dwie godziny „załatwia na bazarze jakieś dokumenty”. Są momenty, że ten sowiecki wielkomiejski syf jest nie do zniesienia, że chce się z powrotem uciec na łono natury, od której przecież nie tak dawno temu uciekliśmy, bo znudziła nam się kolejna wspinaczka żółwim tempem na wysoką przełęcz.
Wielkimi lowlightsami okazały się środkowoazjatyckie stolice. Bez żadnego smaku ni zapachu. Czy to Taszkient, Duszanbe, Biszkek czy Ałma Ata, wszystkie wyglądają podobnie. Szarobure blokowiska, socrealizm i zazwyczaj jedna reprezentacyjna aleja. Do tego kawałek parku z potwornie nijakimi fontannami, które wnosiły jednak do miasta odrobinę orzeźwienia. Do tego jeszcze każde porządne miasto musi mieć park rozrywki. Miejsca te można określić jednym słowem – groteskowe.
Baranina też nam nie wpasowała się w żołądki. W Tadżykistanie w większości miejsc było to jedyne konkretne żarcie jakie oferują jadłodajnie. W zupie pokrytej warstwą białego fetu pływały baranie kości. Na drugie przeważnie była niedopieczona lub niedogotowana baranina, której nie sposób było rozgryźć. Ale za to czajnik zielonej herbaty czynił cuda.
W sumie najlepsze wrażenia wywieźliśmy z Pamiru, który najbardziej różni się od reszty regionu. Jest stosunkowo niedostępny, wymaga wysiłku podczas podróżowania i biesiadowania, ale mimo wszystko wart jest odwiedzenia. Siedząc o poranku nad położonym na prawie czterech tysiącach metrów jeziorem Kara-Kul, można poczuć ten sam lodowaty wiatr, który owiewał Marco Polo, gdy ten odpoczywał w drodze do imperium skośnookich. Teraz w tamtą stronę ciągną karawany kamazów obładowane złomem wszelakiego rodzaju.
Szkoda, że Turkmenistan tak mocno zaostrzył politykę wizową, bo pewnie jest pierwszorzędny. Ze swoim boskim przywódcą budującym pałac lodowy pośrodku pustyni ten kraj jest atrakcją samą w sobie. Reszta pokomunistycznych sekretarzyków z regionu Turkmenbaszy mu nie dorówna. Zadowolić musieliśmy się uzbeckimi atrakcjami: Samarkandą, Bucharą i Hiwą, które są widowiskowe, ale brakuje im naturalności i życia; szczególnie obwarowanej murami Hiwie, która jest jednym wielkim muzeum. Za to niezapomniany będzie sposób, w jaki tam dotarliśmy. Półtorej godziny jazdy zatłoczonym trolejbusem.
Strona:  « poprzednia  1  2  3  4  5  6  7  8  9  10  [11]  12  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]