Joanna Natalia Musiatewicz
Krótka opowieść o południowej Francji
Geozeta nr 9
artykuł czytany
15171
razy
Senna i smakowita prowincja
Trzy niewielkie miejscowości, przycupnięte wzdłuż drogi kolejowej łączącej Albi i Tuluzę - Gaillac, Lisle-sur-Tarn i Rabastens, były chyba jedynymi, z odwiedzonych przez nas podczas całego pobytu, które w niczym nie zawiodły naszych oczekiwań. Miałyśmy niesamowite szczęście trafić do największego z nich - Gaillac - w dniu cotygodniowego targu. Tradycyjna czerwień cegły składa się tu na niepowtarzalny klimat, niby podobny do panującego we wszystkich okolicznych miejscowościach, ale jednak nie do końca. Jest tu coś trudnego do uchwycenia i nazwania, czemu nie przeszkadza, a wręcz pomaga brud i bałagan.
Ludzie mieszkają w walących się, wymagających remontu chyba od stuleci domach, ze średniowiecznymi, zżartymi przez korniki belkami sufitowymi, które podziwiać można zaglądając przez otwarte, udekorowane kwiatami w glinianych doniczkach, okna. Po wąskich, brudnych i zabłoconych uliczkach spacerują senne psy, czasem przejdzie jakaś starowinka, albo ktoś przejedzie na rowerze. I to wszystko. Na tym kończy się ruch i pośpiech w tym miasteczku... z wyjątkiem dnia targowego, a my trafiłyśmy właśnie na lokalny targ. A co oznacza bazar na francuskiej prowincji? Na ryneczku i w specjalnych halach rozkładają swe stragany kupcy i miejscowi rolnicy. Raj dla smakoszy: owoce, warzywa, miód, konfitury domowej roboty, ryby, frutti di mare, oliwki w różnych zalewach, a przede wszystkim sery... Dla tego, kto lubi sery, a, niestety, jak każdy Polak, jestem w tej kwestii laikiem, stragany z "fromages" to raj i piekło jednocześnie. Wszystkie tak smakowicie wyglądają, że możliwość wyboru staje się nieznośna. Stresuje nas nasza ignorancka postawa. Wydaje nam się, że mamy przed sobą setki camembertów, a tymczasem każdy z nich nosi inną nazwę, ma inny kształt, subtelnie różni się kolorem, nie mówiąc już o smaku...
Kolejnym regionalnym przysmakiem okazują się być spotykane co krok gofry, które jednak z naszym polskim wyobrażeniem gofra mają niewiele wspólnego. Bardziej przypominają waflowe rurki, które w Polsce zwykło się wypełniać bitą śmietaną z automatu. We Francji nikomu taka profanacja nie przyszłaby do głowy. Spożywać należy je na sucho, w całości lub krusząc na drobne kawałki. I nie dziwne, bo wszelkie dodatki "zaćmiłyby" tylko ich niepowtarzalny smak. Jest w nim coś z miodu i toffi, orzechów i... jeszcze nie wiadomo czego! A wyglądają tak pięknie... Zwłaszcza, gdy robione są na oczach klientów, w maszynce przypominającej lokówkę do włosów, którą okleja się szczelnie ciastem, a następnie przypieka nad ogniem. Wydawałoby się, że zwyczajny wafel, a jednak...
Dość już kulinarnych marzeń, bo jak w takich warunkach zachować figurę Wenus? (No, chyba, że z Willendorfu!)
W Gaillac nie ma żadnych szczególnie godnych polecenia zabytków, gdyż całe miasto jest po prostu jednym wielką atrakcją. Najlepszą formą spędzenia w nim czasu jest kilkugodzinny spacer bez celu po jego malowniczo zaniedbanych uliczkach, zaglądanie przez bramy do zagraconych podwórek i podglądanie sennego trybu życia mieszkańców. Na szczęście, nawet w sezonie, nie ma tu zbyt wielu zagranicznych turystów. Nic więc w tym mieście nie jest robione na siłę, nastawione na komercję. Mieszkańcy przyjmują wszystkich gości ciepło i serdecznie, w sposób naturalny, czyli beztrosko i bez pośpiechu. I w tym cały urok Francuza z południa...
Jeśli ktoś marzy choćby o chwilowym przeniesieniu się w przeszłość, powinien koniecznie odwiedzić Lisle-sur-Tarn. Wąskie uliczki z cegły i pruskiego muru, zabudowania z wystającymi poza parter piętrami, nieliczne samochody. Aż szkoda, że ludzie nie paradują w strojach z epoki. W miasteczku znajduje się bardzo ciekawy kościół w stylu gotyckim, z charakterystyczną dla regionu tuluskiego oktagonalną dzwonnicą, ozdobioną obowiązkowymi maszkaronami, ale o kształcie przypominającym bułki wrocławskie! Widać średniowieczni mieszkańcy Lisle nie byli na tyle zamożni, by wystawić ku Bożej Chwale świątynię tak zdobną jak Notre-Dame de Paris, ale na tyle dumni, by nie zrezygnować z tak popularnego wówczas motywu.
Lisle to dobre miejsce na odpoczynek, przerwę w zabieganiu i chwilkę refleksji nad tym kim jesteśmy, co sobą reprezentujemy i jak przeminiemy. Jak, w porównaniu z dziełami ludzkich rąk i zawartym w nich kunsztem, jesteśmy nietrwali! Inna sprawa - wątpliwe czy nasze polskie miasta zdołają zachować się tak długo jak te niepozorne, zdawałoby się niechlujne domki. Czy ktoś będzie się kiedyś nimi zachwycał!?
Przeczytaj podobne artykuły