podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Afryka » Siedem dni w Egipcie
reklama
Ireneusz Gębski
zmień font:
Siedem dni w Egipcie
artykuł czytany 3524 razy
W piątek czwartego stycznia wylot do Hurghady zaplanowany był na godzinę 20.15. Na lotnisku w Rębiechowie okazało się jednak, że czarterowy samolot egipskich linii lotniczych jest opóźniony o godzinę. Po bilety ustawiliśmy się w sporej kolejce do stoiska Alfa Star, po czym w podobnym ogonku odstaliśmy swoje przy odprawie bagażowej. Na koniec podreptaliśmy do stanowiska odprawy paszportowej, skąd już bezpośrednio udaliśmy się do samolotu. Nie znaczy to, że od razu odlecieliśmy…
Po zajęciu numerowanych miejsc w obszernej (w porównaniu do samolotów linii Wizz Air, którymi latałem dotychczas) kabinie pasażerskiej okazało się, że jest… za dużo pasażerów. Egipscy stewardzi i stewardessy wyglądali na mocno zdenerwowanych. Wreszcie sprawa się wyjaśniła i po kolejnej pół godzinie opóźnienia samolot pokołował na początek pasa startowego. Tu jednak, zamiast rozpędzać się do startu, zawrócił i ponownie podjechał pod terminal. Okazało się, że obsługa gdańskiego lotniska zapomniała załadować jakiś bagaż. Ostatecznie wystartowaliśmy o godzinie 22. i po niespełna godzinie wylądowaliśmy w Krakowie. Tu postaliśmy do północy, po czym ponownie wzbiliśmy się w przestworza. Po niecałych czterech godzinach lotu bez żadnych przygód dotarliśmy do celu.
Hurghada jest niewielkim czterdziestotysięcznym miastem, ale w związku ze swoim turystycznym statusem posiada dość rozbudowany port lotniczy. W hali przylotów mimo wczesnej pory aż gęsto było od pasażerów, głównie Rosjan i Polaków. Rezydenci poszczególnych biur podróży trzymali w rękach tabliczki z ich nazwami i nawoływali do ustawiania się w kolejkę po wizę egipską. Przyjemność ta kosztowała 15 dolarów. Potem jeszcze tylko odprawa paszportowa i już można było szukać swojego autokaru. Po drodze trzeba było jeszcze opędzić się od licznych taksówkarzy. Początkowo wybraliśmy niewłaściwy autokar, którego kierowca zainteresowany był jedynie bakszyszem za wstawienie walizek do bagażnika (one dolar – powtarzał jak katarynka). Na szczęście szybko zorientowaliśmy się w pomyłce i przesiedliśmy się do tego właściwego.
Rezydentem naszej grupy był Ayman Farouk. Podobnie jak pozostali rezydenci Alfa Star – bardzo dobrze mówił po polsku. Po drodze do hotelu zapoznał nas pokrótce z historią Hurghady (niezywkle szybki rozwój rybackiej wioski w międzynarodowy ośrodek turystyki). W trzygwiazdkowym hotelu Empire znaleźliśmy się przed siódmą miejscowego czasu (godzina różnicy w stosunku do polskiego). Dla mnie i dla żony przydzielono trzyosobowy pokój (nr 119) na pierwszym piętrze sześciokondygnacyjnego gmachu. Jego wyposażenie nie budziło żadnych zastrzeżeń (telewizor, lodówka, telefon, sejf), również widok z balkonu nie był najgorszy – na wprost inne hotele, a po lewej odległe o dwieście metrów Morze Czerwone.
Po rozpakowaniu i wstępnym zagospodarowaniu się zeszliśmy do hotelowej restauracji. Tu bardzo przyjemnie zaskoczył nas urozmaicony szwedzki stół. Nie było co prawda żadnych potraw z wieprzowiny, ale w tym kraju to przecież normalne. Można było za to wybierać do woli wśród innych dań. Uwagę zwracał duży wybór pieczywa, w tym słodkiego oraz rozmaitych surówek. Nie brakowało też napojów typu kawa, herbata, jogurt czy soki (orange i karkadea).
Po krótkim odpoczynku poszliśmy na plażę, a konkretnie na jej odcinek należący do hotelu Empire Beach. Słońce nieźle przypiekało jak na początek stycznia, ale nie odczuwało się tego zbytnio, gdyż temperaturę łagodziła morska bryza. Morze zachwycało różnorodnością barw a kwitnące krzewy i rozłożyste palmy uzupełniały tę bajkową niemal scenerię.
Ulice w Hurghadzie (zapewne i w całym Egipcie) różnią się od polskich dwoma istotnymi szczegółami. Po pierwsze mają bardzo wysokie krawężniki, co skutecznie uniemożliwia tutejszym kierowcom, znanym z totalnego lekceważenia zasad ruchu drogowego, zawracania w dowolnym miejscu. Po drugie zaś słychać na nich nieustanny jazgot klaksonów. Trąbi się tutaj na okrągło, w dzień i w nocy: żeby zasygnalizować zamiar skrętu, żeby kogoś ostrzec, żeby zwrócić uwagę turysty lub tez zupełnie bez powodu.
Strona:  [1]  2  3  4  5  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]