Wyprawa dookoła Sahary. Część VI - Maroko i powrót
artykuł czytany
2480
razy
Dzień czterdziesty trzeci - Niedziela - 18.03.2007 r.
Poranek jest bardzo ładny, słoneczny, chociaż dość chłodny. Schodzimy do samochodu, pakujemy go, a że jesteśmy przed czasem - idziemy do przyhotelowej patiserii na słodkie śniadanie. Gdy tylko skończyliśmy okazuje się, że nasz przewodnik już czeka z ochroniarzem przy samochodzie. Ruszamy więc na wielką wycieczkę po słynnym Fezie. Zanim jednak ruszyliśmy, Gosia dogaduje warunki wycieczki - czas (ok. 4 godz.), zakres (wyraźnie mówi - bez sklepów, za to z garbarnią) i cenę (15 Euro) - przewodnik zgadza się na te warunki. Niestety - już od pierwszej chwili mamy wrażenie, że znowu nie trafiliśmy zbyt dobrze. Przewodnik jest już dobrze po 60-ce, co teoretycznie powinno pisać mu się na plus. Niestety - mimo, że zna nieźle angielski, to nie jest skory do rozmowy, a cała jego usługa polega wyłącznie na kierowaniu mnie w odpowiednie miejsca i podawanie ich nazw. Jesteśmy więc nieco zdegustowani, ale z drugiej strony - mamy to czego chcieliśmy do tej pory - spokój, nikt nas nie zaczepia, oglądamy sobie wszystko po swojemu. Zaczynamy od pałacu królewskiego, gdzie mamy przyjemność podziwiać kunsztowne bramy i gaje pomarańczowe. Następnie kierujemy się do starego Fezu, gdzie pierwszym punktem programu mają być garbarnie. Zostawiamy więc samochód i ruszamy na spacer w gęstwinę wąziutkich alejek. Stary Fez ma specyficzny klimat. Wydaje się nieco spokojniejszy od Marrakeszu, ale i mamy wrażenie, że jest też bardziej zaniedbany. Wielkie i zarazem mieszane wrażenie robią na nas drewniane konstrukcje wsporcze między kolejnymi budynkami. Fez robi wrażenie miejsca, które zaraz może runąć, jak klocki domina. Nie chcemy być zbyt marudni, ale nasz przewodnik zaczyna nas nieco denerwować - raz, że z racji wieku ma duże problemy z poruszaniem się - idzie wolniutkim spacerkiem, a dwa - pokazuje nam wyłącznie miejsca, nie udzielając żadnych informacji.
To już lepsi byli ci młodzi chłopcy, którzy za parę Euro oprowadzali nas po swoich miasteczkach. Docieramy jednak do garbarni - do miejsca wskazanego przez Gosię. Tutejsze garbarnie wyglądają na bardziej cywilizowane niż te, które odwiedziliśmy w Marrakeszu. Nie mniej - smród jest praktycznie taki sam, a ceny skórzanych wyrobów - jeszcze wyższe. Gosia z uporem maniaka poszukuje torby ze skóry wielbłąda - obiecała swojemu koledze w Irlandii, ale jej poszukiwania niestety nie są uwiecznione sukcesem. Za to nauczyliśmy się w końcu odmawiać - wychodzimy ze sklepu nie robiąc żadnych zbędnych zakupów - jeden wielki plus. Wychodząc z garbarni trafiamy na osiołka obładowanego świeżo garbowanymi skórami - smród bijący od tego nieszczęsnego zwierzęcia aż mnie cofnął.
Przewodnik doprowadza nas do sympatycznego placu Seffarine, ukrytego wśród gąszczu wąziutkich uliczek. Tutaj podziwiamy bibliotekę, medresę i ... wypożyczalnie naczyń (kolosalnych garów i mis używanych na dużych uroczystościach do przygotowywania potraw). Pomału zapuszczamy się coraz głębiej. Widzimy kilka zrujnowanych budowli, m.in. piękny uniwersytet (będący niestety w renowacji), aż przez przypadek docieramy do sklepu z dywanami (mimo, że nasz przewodnik został uprzedzony, że nie zamierzamy robić zakupów, tylko zwiedzać ciekawostki miasta), na którego dachu znajduje się punkt widokowy. Wchodzimy do góry, a nasz przewodnik odpoczywa w towarzystwie właściciela sklepu. My podziwiamy panoramę Medyny - z tej perspektywy wygląda chyba jeszcze gorzej niż z dołu. Gdy wychodzimy ze sklepu nie robiąc żadnych zakupów, nasz przewodnik jest mocno zdegustowany. My za to jesteśmy bardzo dumni. Znowu udało się nam nie kupić zbędnych przedmiotów. Po kilkuminutowym spacerze docieramy do mauzoleum założyciela Fezu - Moulay Idriss'a. Przepiękny budynek nie jest jednak udostępniony dla niemuzułmanów - nie mniej - mamy pozwolenie zobaczyć jego piękno wewnątrz - przez bramy. Robi wrażenie.
Nasz przewodnik jeszcze dwa razy próbuje zaciągnąć nas do zaprzyjaźnionych sklepów na zakupy, bezskutecznie, więc w końcu rezygnuje i zaczyna się coraz bardziej ociągać. W końcu chce zaliczkę na jedzenie a po krótkim posiłku - odprowadza nas do samochodu, żądając wypłaty. Jako, że z uzgodnionych 4 godzin zaliczył niespełna połowę - Gosia dała mu tylko połowę uzgodnionej zapłaty - obrażony odjechał taksówką, a my odetchnęliśmy z ulgą. Teraz zamierzaliśmy zacząć zwiedzać Fez samodzielnie - tak należało zrobić od razu. Podjechaliśmy samochodem w rejon cmentarzy i ruszyliśmy przez bramę Bab Mahrouq ponownie do Medyny. Włóczymy się sami po wąskich uliczkach, zbaczając co trochę z głównych szlaków spacerowych i poznajemy miasto zaczepiani jedynie przez dzieci.
Po drodze mamy jeszcze przygodę z niedożywionym osiołkiem, który zaatakował śmietnik w poszukiwaniu jedzenia. Po jakimś czasie - tym razem pieszo - docieramy ponownie do Bab Boujloud - bramy miejskiej, którą nasz "szlachetny" przewodnik raczył nam pokazać z samochodu. Tutaj też mamy okazje - podobnie jak w Marrakeszu - napić się soku ze świeżych pomarańczy. Pycha.
Widzimy także dość zabawną, aczkolwiek nieco ironiczną scenkę - otóż stary kogut odpoczywa sobie pod opiekaczem pełnym kurczaków - zgroza. Włóczymy się zacienionymi uliczkami podziwiając mnogość straganów (pełnych markowych podróbek, co jakby tutaj nikomu nie przeszkadzało) a także rzemieślników pracujących na ulicy - naszą uwagę przede wszystkim zwrócili kamieniarze, wykonujący ozdobne kamienne płyty.
Zatrzymujemy się przy bogatej, prywatnej willi zwanej Palais Mnebhi. Zostajemy zaproszeni do środka, który można zwiedzić za niewielką opłatą. W środku urządzona jest restauracja w staro-arabskim stylu, a poszczególne pomieszczenia tego domu są urządzone zgodnie z tradycją architektoniczną różnych regionów Maroka. Na dachu znajduje się taras widokowy z piękną panoramą Fezu. Przestaliśmy szukać swojej lokalizacji na planie Fezu. To jest bezcelowe. Włóczymy się więc od miejsca do miejsca podglądając różne ciekawostki. Tak docieramy m.in. do przepięknej medresy Bouinania. Arabskie szkoły koraniczne słyną z bogatego zdobnictwa architektonicznego. Jesteśmy pod wrażeniem. Wracamy do samochodu i opuszczamy Fez.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż