Bałkańskie Skarby
artykuł czytany
1874
razy
Kolejnym miejscem postoju, około piętnastej, był most nad kanionem rzeki Tara. Niektórzy twierdzą, że jest to drugi po Colorado największy kanion na świecie. Przyjmijmy jednak, że na pewno jest on największy i zapewne najpiękniejszy w Europie.
Po osiemnastej dotarliśmy do miasta Priboj w Serbii. Tutaj, w hotelu „Lim”, mieliśmy spędzić noc. Hotel ten okazał się być najgorszym ze wszystkich dotychczasowych. Pomijam już koszmarną architekturę i czarną niczym komin kotłowni elewację budynku. Na siedem pięter przewidziano tylko jedną windę, która w dodatku często się zacinała. W pokoju 701, który nam przydzielono, już od drzwi uderzał w nozdrza smród dymu papierosowego, który wżarł się w wykładziny podłogowe i obicia ścian. Pościel, choć w czystych powłoczkach, śmierdziała zgnilizną. Zamiast telewizora stało jakieś pudło imitujące radio. Rzecz jasna, nie działało. Telefon był, ale bez możliwości dzwonienia. O lodówce można było tylko pomarzyć. Ze ściany straszyło gołymi przewodami wyrwane gniazdko. Sfatygowane meble raziły oczy przetartymi i dziurawymi obiciami. Z kolei po wyjściu na balkon zauważyłem okazałą hodowlę chwastów, które wybujały na wysokość około metra. O łazience nie chcę już przynudzać, więc wspomnę tylko, że zamiast spłuczki był kran nad sedesem.
Obiektywnie muszę przyznać, że na tle całego hotelu całkiem nieźle prezentowała się restauracja. Było czysto, obsługa miła i sprawna. Nie wiem czy tak jest codziennie, czy to tylko z okazji naszego przybycia, ale przy kolacji asystowali nam dyrektor i menadżerka hotelu. Zdobyli się nawet na gest i jednej z uczestniczek naszej wycieczki zafundowali butelkę wina z okazji urodzin. Co do menu, to przy śniadaniu brakowało mi normalnej herbaty. Musiałem więc wypić rumiankową…
W niedzielę już o siódmej rano opuściliśmy Priboj i pojechaliśmy do Belgradu. W stolicy Serbii byliśmy o 12.40. Miasto obejrzeliśmy najpierw od strony wody, płynąc statkiem po Sawie i Dunaju. W trakcie godzinnego rejsu podano nam środki wzmacniające w postaci śliwowicy, co wydatnie wpłynęło na pozytywne interakcje w grupie.
Po zejściu na ląd poznaliśmy miejscową przewodniczkę Swietlanę. Bardzo dobrze mówiła po polsku, choć nigdy nie była jeszcze w naszym kraju. Zwiedziliśmy z nią twierdzę Kalemegdan oraz cerkiew św. Sawy.
W czasie wolnym chcieliśmy spróbować bałkańskiego specjału o nazwie burek. Jednak w niedzielne popołudnie okazało się to niemożliwe, bo w kilku kolejnych punktach burka po prostu zabrakło. Zadowoliliśmy się więc kobami kukurydzy po 0,50 Euro sztuka. Ja wybrałem pieczoną, a żona gotowaną…
Belgrad był ostatnim punktem naszej podróży po bałkańskim tyglu narodowościowym, religijnym i kulturowym. Przez z górą tydzień oglądaliśmy zarówno piękne krajobrazy, jak i podziwialiśmy dzieła rąk ludzkich, wykonane przez wiele pokoleń zamieszkujących te bardzo niespokojne tereny. Nie ma się bowiem co łudzić, że w bałkańskim kotle kiedykolwiek przestanie wrzeć. Może co najwyżej okresowo przygasać…
Przeczytaj podobne artykuły