podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Indie i Nepal
reklama
Andrzej i Edyta Juda
zmień font:
Indie i Nepal
artykuł czytany 3354 razy
Gdy tak czekaliśmy na odjazd z dworca, na chwilę do autobusu weszła muzułmanka w całości zakryta czadorem. Miała jedynie siateczkę na wysokości oczu. Mała córeczka Szwajcarów wpadła w histerię. Samemu przeszły mi ciarki po plecach. Po drodze piękne widoki. Robimy mnóstwo zdjęć wychylając aparat z autobusu. Cały czas droga wije się zakrętami nad przepaściami, ale jak widać da się przeżyć. Edyta miała swoją teorię bezpieczeństwa. Skoro jechała z nami rodzina Szwajcarów z dwójką małych dzieci w wieku 6-8 lat to jesteśmy bezpieczni. Przecież takim małym dzieciom nic złego stać się nie może. Byłoby to bardzo niesprawiedliwe. Przez całą drogę autobus się trzęsie i na dużych odcinkach drogi nie ma asfaltu. Do Kargil przyjechaliśmy o 18 godzinie. W tej miejscowości jest przerwa w podróży na nocleg. Miasto nie zaskoczyło nas pięknem, ale też nie liczyliśmy na cud. Ceny za nocleg są tu wyśrubowane. Za 300 lub 400 rupii śpi się w prawdziwych norach. Aż dziw, że coś takiego próbują człowiekowi proponować. Nam udało się znaleźć pokój za 400 rupii, z ciepłą wodą i w miarę czystą pościelą. Ogólnie standard pokoju niski, ale ze względu na powyższe do przyjęcia. Najlepszy był recepcjonista z sąsiedniego hotelu. Za pokój, który mi odpowiadał i za który w innych miastach zapłaciłbym 300 rupii tu zażądał 1500 rupii.

11.07.2008

Rano wstajemy o 4 godzinie, bo o 5 mamy odjazd. Na wszelki wypadek pamiętając noc w Dżammu przez większą część nocy nie śpię czuwając by żadne robactwo nie wyszło na łóżko. Przez całą noc mamy zapalone światło, ale szczęście nie było poważniejszych incydentów. Na każdym noclegu, na wszelki wypadek, śpimy pod moskitierą. Czujemy się przez to pewniej. Do odjazdu nie stawiła się rodzinka Szwajcarów. Myśleliśmy, że zaspali, ale jak się później okazało - bo spotkaliśmy ich w klasztorze Hemis - zostali na dwa dni w Kargilu. Plan bezpieczeństwa Edyty zawalił się. Z Kargilu wyjechaliśmy o 5.20. W autobusie było bardzo zimno, a my nie ubraliśmy się odpowiednio. Na pierwszym postoju dostajemy się do naszych plecaków i wyjmujemy polary. Droga do Lechu znowu była bardzo emocjonująca, z przepięknymi widokami. Jeżeli ktoś nie ma czasu na trekking to w czasie takich przejazdów na ogląda się gór za wszystkie czasy. Pomimo tego, że autobus mniej lub bardziej podskakuje a my nie mamy w aparacie stabilizatora obrazów to robimy dużo bardzo ciekawych zdjęć. Staramy się też filmować, ale ze względu na trzęsący się autobus wychodzi nam z tym o wiele gorzej. Na trasie tak jak poprzednio mniej więcej, co 2 godziny postój. W trakcie podróży byliśmy świadkami niecodziennego zdarzenia. Kierownik autobusu tzn. ten, który pilnuje porządku, sprawdza bilety i zabiera „na lewo” pasażerów, w trakcie jazdy najwyraźniej poczuł się źle. Przyszedł, więc na tył autobusu i zwymiotował na tylne schody. Z pewnością nawet do głowy mu nie przyszłoby zatrzymać autobus i dokonać tej czynności na zewnątrz. Ku naszemu przerażeniu wykorzystał tylne schody by przez dłuższą chwilę wymiotować. Po wszystkim wytarł twarz i nic nie mówiąc wrócił na przód autobusu. Na szczęście wszędzie pootwierane były okna. Nie będę się wdawał w szczegóły, bo miał jeszcze kilka takich wpadek, może mniej drastycznych, ale równie nieprzyjemnych. Edyta nie mogła w to wszystko uwierzyć. Trudno komuś takiemu zwrócić uwagę, bo można wysiąść nie z własnej woli po drodze. W celu ostrzeżenia osoba ta jest łatwa do zidentyfikowania – bardzo wysoki, chudy i nosi ciemne okulary. Poza jednym małżeństwem hinduskim z Bangaluru, pozostali nie wykazywali zainteresowania tą sytuacją. Nikt się nawet nie skrzywił.
Po drodze mieliśmy postój w Lamaluru. Czasu było akurat na, tyle, że spokojnie zrobić zdjęcia klasztoru. Do Lechu dotarliśmy około 16. Wjazd do miasta nie sprawia dobrego wrażenia. Myśleliśmy, że Lech to w całości stare miasto, które początkowo jest niewidoczne za wzgórzem. Z Bus Station trzeba iść z kilometr pod górę. Można pójść na nogach lub wziąć taksówkę, bo ryksze tu nie jeżdżą. Nas i dwie Izraelki zwinął z dworca naganiacz za 100 rupii (za 4 osoby). Zanim zdecydowałem się wybrać hotel pochodziłem po mieści próbując znaleźć najlepszą ofertę, ale nic ciekawego nie znalazłem. Do tego zapomniałem o wysokości, na której leży Lech i dostałem niezłej zadyszki tak, że nie mogłem złapać tchu. Cenę za pokój wytargowałem na 300 rupii w hotelu sąsiadującym z tym, do którego zostaliśmy przywiezieni. Pokój w Hetelu Siddhartha określiłbym jako średniego standardu. Dużym minusem jest to, że ciepła woda jest tylko rano oraz dochodzący hałas z głównej ulicy Fort Street (boczna Main Bazar). Plusem jest cena i duży, czysty pokój z tv i łazienką. Z tyłu jest Guest House z pokojami za 300 rupii (ciepła woda cały dzień). Rozglądamy się trochę po mieście. Ceny w Lechu są wyższe niż w pozostałych częściach kraju. Lech stał się komercyjnym miastem z powodu dużej ilości przylatujących tu bogatych turystów.

12.07.2008

W nocy znacznie spadła temperatura tak, że mając otwarte okna zmarzliśmy. Do tego od rana pada z niewielkimi przerwami. Na dokładkę w trakcie podróży do Lechu przeziębiła się Edyta i bierze tabletki. Wszystko to powoduje, że musimy założyć polary i ciepło się ubrać. W aptece kupiłem malutki turystyczny termometr za 30 rupii.
Z hotelu wyruszamy o godzinie 8 rano chcąc dojechać w miarę wcześnie na świąteczne obchody w klasztorze Hemis. Pytając o drogę dowiedzieliśmy się o skrócie, który prowadzi początkowo między domami, a w końcowym odcinku między dwoma wzniesieniami. Na jednym z nich jest charakterystyczna kaplica. Można też iść nieco okrężną drogą omijającą wzgórze. Z naszego hotelu na dworzec idzie się skrótem 15 minut. Podoba nam się ta droga. Na dworcu od razu łapiemy autobus do Hemis za 35 rupii od osoby. W czasie festiwalu jeździ tam mnóstwo autobusów. Do klasztoru docieramy w ciągu godziny. Pod klasztorem pełno kramów i jadłodajni. Wstęp na teren klasztoru jest płatny (30 rupii za osobę). Wewnątrz tłum ludzi. Każdy stara się zdobyć dobre miejsce do fotografowania, ponieważ turystów jest więcej niż miejscowych. Bilet jest droższy, jeżeli chcemy korzystać z balkonów i dachu klasztoru. Uważam, że nie ma takiej potrzeby. Przedstawienie trwało do godziny 13 i odbywało się na placu przed głównym budynkiem klasztoru. Po jego zakończeniu odbywają się modły w klasztorze. Postanowiliśmy przybyć tu jeszcze raz następnego dnia, ponieważ wyczerpała nam się bateria w aparacie. Przez cały dzień padał z przerwami deszcz i było zimno. Po powrocie, z powodu przeziębienia Edyty, siedzimy cały czas w hotelu. Robię tylko wypad po wodę do Dżomsy (7 rupii za litr). Woda jest przegotowana i przefiltrowana. Dżomsa znajduje się w górnej części Main Bazar. Można tam kupić ponadto różne ekologiczne towary.

13.07.2008

W hotelu mamy drobne problemy. Wieczorem zepsuł się telewizor (na szczęście szybko naprawili usterkę), a rano nie możemy doczekać się na ciepłą wodę. O 10 rano jesteśmy z powrotem w Hemis. Dzisiaj jest dużo mniej osób niż wczoraj. Przedstawienie na placu przed klasztorem opóźnia się. Kolejność wydarzeń jest odwrócona w porównaniu z wczorajszym dniem. W pierwszej kolejności odbywają się modlitwy w klasztorze. Mnisi recytując i śpiewając pobożne teksty wykazują bardzo dużą tolerancję w stosunku do natarczywych turystów. Każdy chce, bowiem zrobić jak najlepsze ujęcie filmując lub fotografując. Wydaje się, że mnisi całkowicie nie zważają na turystów, mimo, iż ci wciskają się w każdy kąt sali modlitewnej, a robiąc zdjęcia przyciskają aparaty niemal do twarzy mnichów. Mimo tego mnisi dobrodusznie się uśmiechają. Dopiero później około 13 zaczęło się przedstawienie przed klasztorem. Tego dnia zrobiliśmy jeszcze trochę zdjęć w wiosce Hemis i pojechaliśmy do klasztoru w Tikse. Bilet na autobus kosztuje 20 rupii. Tikse zdecydowanie warto odwiedzić. Kompleks klasztorny położony jest na wzgórzu i robi imponujące wrażenie. Z transportem powrotnym do Lech nie ma problemu. W trakcie podróży gubię dopiero, co kupiony w Lech kapelusz.

14.07.2008

Niestety nie mamy czasu na trekking w górach. Pozostały nam tylko spacery po najbliższych wzniesieniach w Lech, skąd można robić fantastyczne zdjęcia. Na początek niewielkie wzniesienie ze świątynią nad dworcem autobusowym. Po południu poszliśmy na dwa wzniesienie powyżej pałacu. Na jednym z nich są ruiny twierdzy. Na sąsiednim nieco niższym wzniesieniu siedzieliśmy niemal do zachodu słońca. Edyta cały czas źle się czuła z powodu przeziębienia.
Strona:  « poprzednia  1  2  [3]  4  5  6  7  8  następna »

górapowrót
podobne artykułyPrzeczytaj podobne artykuły
»  Ballada o przekraczaniu granicy
»  Biali przegrywają... czyli kilka refleksji z Kalkuty
»  Indyjski Tybet od "A" do "Z"
»  Varanasi - najświętsze miasto Indii
»  Za mapą po Indiach, czyli nieco o indyjskiej kartografii
»  Wygnani z grobowca
»  Gastronomiczne wtajemniczenia
»  Natręci niezbyt natarczywi
»  Pondicherry - czyli niech żyje odmienność
»  Arunczal Pradesz – Świat kultury plemiennej
»  Khumbu Himal Trek
»  Słuchając mowy kamieni
»  Nepal, nie tylko Himalaje
»  Namaste Gvaliyar!
»  Bollywood dance - czyli indyjski taniec filmowy na topie!
»  Miyar Himalaya Expedition 2006
»  U stóp himalajskich ośmiotysięczników
»  Wyprawa w Himalaje
»  Wzdłuż świętej rzeki Indus
fotoreportażfotoreportaż
» Indie - Beata Bilińska
» Indie, Nepal - Piotr Kotkowski
» India 2005 - The South - Keral - Maciej Dakowicz
wyróżniona galeria
» Twarze Indii - Katarzyna Leśniak
» Nepal - ludzie - Robert Remisz
» Nepal - góry - Robert Remisz
» Poranne obrzędy w Kathmandu - Radosław Kucharski
» Himalaje Nepalu - Radek Kozłowski
górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]