Kenya Upał MTB Expedition 2007 - Rowerem po Kenii
artykuł czytany
1484
razy
O wyprawie
Agnieszka Szustak i Jakub Płatek. Oboje jesteśmy studentami 5-ego roku Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych na Uniwersytecie Warszawskim. Dwa lata temu zrodził się w nas pomysł zwiedzenia Kenii. Jesteśmy członkami nieformalnej rowerowej Grupy Upał, którą założyliśmy wraz z kolegami ze studiów. Od paru lat zwiedzaliśmy świat na rowerze, więc i tym razem wybraliśmy ten środek transportu. Wiele osób odradzało nam ten pomysł. Na szczęście znalazły się też osoby pozytywnie nastawione do tego projektu, jak np. p. Maryjka Sapieha-Beckmann, mieszkająca w Nairobi. To głównie dzięki jej pomocy ta podróż udała nam się znakomicie. Nie mieliśmy na trasie praktycznie żadnych problemów. Ani ze sprzętem, ani z napotykanymi ludźmi. Sprzęt spisał się znakomicie, natomiast Kenijczycy są w ogromnej większości nadzwyczaj przyjaznymi ludźmi. Najgorzej pod tym względem czuliśmy się w typowo turystycznych rejonach, gdzie ludzie mają przekonanie, że biały człowiek ma mnóstwo pieniędzy i prezentów. Znakomita większość z nich odnosiła się do nas jednak bardzo życzliwie.
Nie należy zapominać, że Kenia jest jednak afrykańskim krajem, gdzie białego człowieka nie spotyka się zbyt często na ulicy, a tym bardziej na rowerze (my spotkaliśmy dwóch takich). W związku z tym, zwiedzanie Kenii na rowerze możemy polecić jedynie bardzo zdecydowanym osobom, którzy wiedzą co robią i zdają sobie sprawę z zagrożenia.
Nasza podróż po Kenii trwała od 27 czerwca do 12 sierpnia. W tym czasie pokonaliśmy 2265 km.
Relacja z podróży
Dość nieswojo może poczuć się biały człowiek, gdy mknie rowerem po Afryce i widzi jak w kierunku drogi biegnie większy lub mniejszy murzyn z maczetą, motyką, lub innym narzędziem. Serce skacze do gardła, chciałoby się uciec jak najszybciej, gdy okazuję się, że ów murzyn chciał tylko pomachać, przywitać się, zobaczyć, co to za stwór jedzie drogą koło jego wioski... Oto obraz Kenii jakiego doświadczyliśmy podczas niemal dwóch miesięcy pedałowania.
Nairobi - Gilgil
Na lotnisko im. Jomo Kenyata w Nairobi przylecieliśmy bladym świtem 21 czerwca. Po krótkiej aklimatyzacji w nowych warunkach i zbieraniu przydatnych informacji od dobrych ludzi wyruszyliśmy w naszą długo oczekiwaną podróż. Obraliśmy kurs na Longonot - wioskę/miasteczko, leżącą na drodze do Naivashy. Pierwsze wrażenia z trasy były bardzo pozytywne. Ludzie na nasz widok się uśmiechali i machając pozdrawiali. O ile w Nairobi ulice i domy wyglądały podobnie do tych w Europie, to na prowincji już tak nie było.
Chaty z blachy, gliny, wszechobecne śmieci, brud, ubóstwo, ludzie już nie tak weseli jak ci spotykani na drodze. Nie sprawiało to zbyt dobrego wrażenia. Podziwiając po drodze fantastyczne widoki ze ściany Wielkiej Doliny Ryftowej dotarliśmy do wsi Longonot, położonej u stóp wulkanu o tej samej nazwie. Wg naszego przewodnika miał być tam jakiś hotelik lub kemping. Spytaliśmy więc miejscowych "ZIPów": gdzie tu jest kemping? Oni natomiast - nie mniej zszokowani niż my, niezbyt często, bowiem, widują białych rowerzystów - odpowiedzieli: tu jest szkoła, tam policja. Cóż... Poszliśmy na policję. Zadaliśmy to samo pytanie. Ci natomiast zaproponowali nam rozbicie się koło posterunku! Jako, że nie mieliśmy innej opcji zdecydowaliśmy się tu zostać. Nie był to posterunek policji w sensie europejskim, a raczej gospodarstwo policyjne. Policjanci tam mieszkali, paśli owce, uprawiali jakieś poletko. Od innych gospodarstw we wsi odróżniała je tylko flaga Kenii powiewająca przed budynkiem posterunku. Jak się okazało policja w Kenii jest bardzo lubiana przez ludzi.
Drugiego dnia, już trochę oswojeni z panującymi tu warunkami, ruszyliśmy śmiało w kierunku Parku Narodowego Hell's Gate. Po drodze zahaczyliśmy o miasto Naivasha. Do Naivashy prowadzi nowiutka, bardzo dobra szosa. Jednak po zboczeniu na drogę w kierunku Hell's Gate nie mieliśmy wątpliwości, ze jesteśmy w Afryce. Aczkolwiek nie było jeszcze najgorzej. Napotykane tuż przy drodze zebry rekompensowały niedogodności podróży. Zatrzymaliśmy się na kempingu YMCA niemalże pod bramą Parku.
fotoreportaż
»
Kenia
- Katarzyna Zegan