podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Afryka » Kenya Upał MTB Expedition 2007 - Rowerem po Kenii
reklama
Jakub Płatek
zmień font:
Kenya Upał MTB Expedition 2007 - Rowerem po Kenii
artykuł czytany 1463 razy
Z Nyahururu obraliśmy drogę B5 do Nakuru. Po drodze mieliśmy minąć punkt widokowy nad Subukią, na krawędzi Wielkiej Doliny Ryftowej. Niestety trafiliśmy na słabą widoczność i widzieliśmy jedynie wielkiego stratusa. Droga do Nakuru systematycznie biegła w dół. Asfalt cały czas nie dawał powodów do narzekań, a ruch samochodów nie był zbyt duży. Samo miasto Nakuru - jak większość kenijskich miast - nie zachwyca. Ograniczyliśmy pobyt tam do zrobienia zakupów i spędzenia nocy w "ciekawym" hoteliku. Ominęliśmy natomiast Park Narodowy Jeziora Nakuru. Z pewnością warto go odwiedzić, lecz w tym celu należy mieć własny samochód, bądź wykupić zorganizowana wycieczkę. Jezioro to znane jest z ogromnej populacji flamingów. W latach 90. na skutek zmian w składzie chemicznym wody, spowodowanej nagłym spadkiem jej poziomu, flamingi przeniosły się nad J. Bogoria. Kilka lat temu skład wód uległ ponownej zmianie, co zaowocowało powrotem flamingów.

Nakuru - J. Bogoria

Przed wyruszeniem w trasę w kierunku J. Bogoria wjechaliśmy na pobliski krater Menengai, który ma aż 12 km średnicy, a jego wierzchołek położony jest na wysokości 2278 m n.p.m.. Widok z wierzchołka robi naprawdę duże wrażenie - ciągnący się po horyzont krater wypełniony morzem zastygłej lawy. Następnie jadąc drogą B4 dojechaliśmy do miasta Marigat - był to jedyny dzień, kiedy przekroczyliśmy dystans 100 km. Asfalt był całkiem ładny, droga cały czas opadała lekko w dół. Znaleźliśmy się ok. 1000 m niżej - upał zaczął dawać się we znaki. Jadąc dalej na północ w kierunku J. Baringo napotkaliśmy zerwany most - żadnych ostrzeżeń na drodze - jakby ktoś nie znał terenu to by prawdopodobnie rozpędzony wpadł do rzeki. Miejscowi zorganizowali na szczęście błotniste objazdy i nawet rowerem można było się przeprawić przez bród - jak się okazało, nasze wodoszczelne sakwy na coś się przydały! Nad J. Baringo zatrzymaliśmy się we wsi Kampi Ya Samaki, opanowanej przez natrętnych naganiaczy na wycieczki łódką po jeziorze. Warto się twardo targować - my zeszliśmy ok. 50% z ceny wyjściowej. Warto też wiedzieć, że przy wysokim stanie wody jeziora nie ma najmniejszych szans na zobaczenie hipopotamów.

J. Bogoria

Następnie pojechaliśmy nad pobliskie J. Bogoria, które stanowi rezerwat narodowy. Jeszcze parę lat temu zamieszkiwała tam wielka populacja flamingów znad J. Nakuru. Jednak na skutek zmian w składzie chemicznym wód J. Nakuru wróciły na swoje pierwotne siedlisko. We wiosce przy bramie do rezerwatu wciąż widać czasy dawnej świetności hotel i restauracje mogące przyjąć bardzo dużo turystów podczas gdy teraz byliśmy jednymi turystami, którzy zatrzymali się tam na noc. Oprócz nas spotkaliśmy w rezerwacie dwa busy z turystami, którzy prawdopodobnie wpadli tu po drodze nad J. Turkana, znajdujące się na północy Kenii. W rezerwacie oprócz niegroźnych dzikich zwierząt, podobnych do tych w Hell's Gate, warto zobaczyć gejzery i gorące źródła, tworzące niezwykłą atmosferę tego miejsca. Nad J. Bogoria złapaliśmy po jednej dziurze w dętce - jak się później okazało, były to jedyne złapane "gumy" na naszej wyprawie.

J. Bogoria - Kakamega - Kisumu

Z J. Bogoria, położonego ok. 1000 m n.p.m. podjechaliśmy drogą C51 do miasta Kabarnet, które znajduje się na wysokości ok.2000 m n.p.m.. Droga była mało ruchliwa i wyłożona stosunkowo gładkim asfaltem, tak więc podjazd nie należał do najgorszych. Następnego dnia zjechaliśmy do Kerio Valley z malowniczą, wkopaną w kamienisty kanion rzeką Kerio (wys. 1100 m n.p.m.), po czym pokonaliśmy morderczy podjazd na skarpę Elgeyo, do miasteczka Iten (wys. ok. 2300 m n.p.m.). Po drugim dniu takich "ćwiczeń" mieliśmy już naprawdę dosyć. Właściciel hoteliku, w którym nocowaliśmy, gdy dowidział się, że przybyliśmy tu z Kabarnetu, był w szoku i jednocześnie pełen podziwu. Dalsza droga do miasta Eldoret biegła delikatnie w dół po terenie nie bardziej ciekawym niż Mazowsze. Spotkaliśmy tu kilku trenujących lekkoatletów, oraz jednego prawdziwego kolarza. Jak się później dowiedzieliśmy w tych okolicach często ćwiczą światowej sławy sportowcy - wysoki poziom terenu i niskie ciśnienie pozwala im osiągać dużo lepsze wyniki na zawodach, które odbywają się na nizinach. Za Eldoretem ludzie, których było mnóstwo, przestali nas pozdrawiać, stali się jakby niemili. Tereny te zamieszkuje plemię Nandi, z którego się wywodzi obecny prezydent, oraz które nie jest zbyt przychylne białym, czego doświadczyliśmy na własnej skórze. Na szczęście skończyło się jedynie na braku okazywania na nasz widok entuzjazmu.

Kakamega

Do Kakamegi dostaliśmy się boczną gruntową drogą, wiodącą przez deszczowy las równikowy. Na pierwszy rzut oka las wyglądał podobnie do naszych polskich lasów, jednak po zboczeniu z drogi, wyraźnie widać, że jest to las równikowy. Miasto Kakamega zrobiło na nas naprawdę pozytywne wrażenie - wszędzie chodniki ułożone z płyt chodnikowych, całkiem ładne domy, a wzdłuż głównej ulicy biegnie asfaltowa ścieżka rowerowa, na której tworzą się od czasu do czasu korki rowerowe. Głównym środkiem transportu publicznego w zachodniej Kenii jest bowiem "boda-boda", czyli taksówki rowerowe. W Kakamedze było ich chyba najwięcej. Nieopodal miasta znajduje się Rezerwat Narodowy Lasu Kakamega W rezerwacie znajduje się pole kempingowe, gdzie za stosunkowo niewielką opłatą, można rozbić namiot. Dzięki temu można bez trudu wybrać się na lekką wędrówkę po lesie, obserwować charakterystyczne dla lasu równikowego rośliny i zwierzęta. Warto też wstać przed świtem, by podejrzeć budzącą się do życia przyrodę.
Droga A1 do Kisumu daje znać, że jest się w Afryce - chropowaty asfalt i dziura na dziurze! Do tego całą drogę ciągną się wsie przechodząc jedna w drugą - taka wielka globalna wioska. Do Kisumu warto dojechać trochę wcześniej, by znaleźć dobry nocleg - jest to jedno z najbiedniejszych miast Kenii i chodzenie po nim wieczorem nie należy do przyjemności. W dzień natomiast miasto sprawia wrażenie całkiem szczęśliwego, zwłaszcza centrum.

Kisumu - Kisii

Zanim opuściliśmy Kisumu, odwiedziliśmy zachwalany w przewodniku Hippo Point - być może byliśmy poza głównym sezonem, ale widok tam zastany nie zachęcał do zostania tam nawet chwili - brudno, pełno śmieci, błota, jakaś rozgrzebana budowa - w dodatku było pochmurno i szaro. Ale za to ujrzeliśmy największe jezioro świata w pełnej okazałości - Jezioro Wiktorii. Czym prędzej udaliśmy w dalszą drogę wzdłuż brzegu jeziora. Zwiedziliśmy rejony Homa Bay i zatrzymaliśmy się nieopodal miasteczka/wioski Mbita, skąd mieliśmy dobry punkt wypadowy na wyspę Rusinga. Jadąc dalej wzdłuż brzegu jeziora droga była okropna - gruntowa, górzysta, a czasem bardzo kamienista. Nieopodal Parku Narodowego Ruma spotkaliśmy na drodze żyrafy! Jadąc rowerami wśród żyraf czuliśmy się jak pierwotni odkrywcy Afryki. Po kilkudniowej przeprawie przez te trudno dostępne rejony osiągnęliśmy rybacką wioskę Karunga, gdzie odbiliśmy drogą C18 na zachód w kierunku Kisii. W tym miejscu zaczął się asfalt, a raczej to co z niego zostało - w 2/3 droga składała się z dziur. Na szczęście po wyjechaniu na główną szosę (A1) wielkie dziury się skończyły, zaczęły się za to wielkie ciężarówki mknące do Tanzanii - szczęśliwie nie w wielkiej ilości.
Strona:  « poprzednia  1  2  [3]  4  5  następna »

górapowrót
fotoreportażfotoreportaż
» Kenia - Katarzyna Zegan
górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]
ZDJĘCIA