podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Europa » Zdobyć Mont Blanc
reklama
Wiktor Rozmus
zmień font:
Zdobyć Mont Blanc
artykuł czytany 2353 razy

Dzień 3 – Tete Rousse, 3180 m n.p.m.

Rano obudził mnie nisko przelatujący śmigłowiec, przez co tuż przed przebudzeniem miałem sny o jakimś desancie. Nie spiesząc się szczególnie, zbieramy cały biwak. Mamy niedużo do przejścia, toteż możemy wyspać się do oporu. Najdłuższa i najcięższa trasa już za nami. Korzystając z tego samego strumienia, w którym się wczoraj myłem, napełniamy butelki z wodą i powoli, bardzo leniwie zbieramy cały biwak. W końcu na 11 jesteśmy wszyscy gotowi do drogi i ruszamy. Droga prowadzi przez coraz bardziej stromą, kamienną pustynie Pierre Ronde, aż do wysokości 2650m. gdzie zaczyna się już pierwszy śladowy śnieg stopniowo znikający latem i bardzo mała połać lodowca de la Griaz. Po półtorej godziny lekkiej drogi, około 12:30 dochodzimy do małego domku a w zasadzie mijamy go tylko po lewej stronie. Jest to barak Forestierre, choć przyznam taką jego nazwę znam jedynie z Internetu. Nad wejściem możemy jedynie przeczytać: „Commune LES HOUCHES REFUGE DES ROGNES”. Zgodnie z tablica znajduje się na wysokości 2768m n.p.m. choć ja namierzyłem 2789,6m. Zbudowany został w 1890r. „Construit en 1890”, po czym całkiem niedawno jego drewniane elementy spłonęły w pożarze. Odbudowany został w 2003r. i ta data widnieje również na tablicy: „Renove en 2003”.
Pogoda dopisuje nam znakomicie, przy wyjściu mamy 22ᴼC i wieje lekki, zmienny wiatr z prędkością 4km/h. Wystarczy jednak wyjść trochę powyżej Forestierre a odczuwa się już znaczną zmianę temperatury. Na postoju przed ostatnią stroną granią prowadzącą do schroniska ubieramy już wszyscy polary i czapki. Temperatura spadła prawie o połowę w stosunku do poranku i tych kilkuset metrów różnicy. Pozostałe 2,5 godziny przejścia spędzamy na stromym, kamiennym podejściu do szerokiego śnieżnego pola, na końcu, którego stoi schronisko Refuge de Tete Rousse. Na miejscu powyżej schroniska, wyznaczonych jest szereg małych pól pomiędzy kamieniami gdzie możemy obozować. Spodziewałem się tylko większego tłoku i nawet kłopotu ze znalezieniem miejsca, ale po przybyciu na miejsce naliczyłem tylko dwa małe namioty. Rozbijamy obozowisko, po czym idziemy zwiedzić schronisko Tete Rousse od środka. Miejsc noclegowych w środku jest 74 z wymaganą wcześniejszą rezerwacją. Telefon do schroniska +33(0)4 50 58 24 97. Według tablicy jest ono na wysokości 3167m n.p.m. z daleka robi fajne wrażenie, w środku już jest mniej przyjemne. Wnętrze przypomina bardziej jakąś lepszą lodge z Nepalu niż nasze klimatyczne schroniska w górach.
Zaczął się problem z pozyskaniem wody do picia. Ta ze schroniska jest za droga – koszt ponad 20zł za litrową butelkę to dla Polaka po prostu rozbój w biały dzień. Początkowo stopiliśmy trochę śniegu, którego dostatek, dookoła, ale potem stwierdziliśmy, że przecież tutaj dookoła gdzieś musi coś płynąć. Nie dalej niż kilkaset metrów wyżej kończy się pole lodowe i zaczyna kamienista dość stroma grań Arete Payot, prowadząca aż do Gouter. Śnieg i rozgrzane od słońca kamienie muszą być przyczyną powstawania jakichś małych strumyków. Ubieramy raki, zabieramy mały plecak z czterema pustymi butelkami i wybieramy się na małą wycieczkę aklimatyzacyjną w górę. Obserwując strome śnieżne pole śniegu i lodu ubieram membranowe, nieprzemakalne spodnie z zamiarem późniejszego zjechania w dół. Nie dalej niż 100 metrów od obozowiska znajdujemy miejsce gdzie spod śniegu widać parę dużych kamieni i mały strumień czystej wody, zdatnej do picia, choć czasem trzeba zbić cienki lód, żeby się do niej dostać.
Po powrocie na naszym dzisiejszym obozowisku poza naszymi trzema namiotami, tego wieczoru przybyły jeszcze dwa i jeden hardkor, który spał bez namiotu – respekt, bo warunki zmieniły się diametralnie. Niewielka w sumie zmiana wysokości 779 m n.p.m. dała znaczną różnicę w temperaturze. Jeszcze wczoraj wieczorem mieliśmy 17ᴼC a na noc nawet nie zasuwałem tropiku w namiocie. Tutaj przy kolacji siedzimy w kurtkach i czapkach. Przy pomiarze o 20:36 otrzymałem 9,2ᴼC. W miarę upływu czasu temperatura spadła w nocy do czterech stopni. Mimo to nastroje mamy na razie dobre. Wieczorem przy kolacji toczymy naprawdę interesujące dyskusję. Cieszę się, że udało się zebrać tak dużą i zróżnicowaną grupę.

Dzień 4 – Aig Du Gouter, 3845 m n.p.m.

Tego dnia pobiliśmy rekord zbierania obozu i długiego spania. Byliśmy gotowi na pierwszą popołudniu. Dobrze wykorzystaliśmy poranne słońce do wysuszenia wszystkich rzeczy, gdy tylko wyszło cała zawartość namiotów i plecaków suszyła się już na kamieniach po zimnej i wilgotnej nocy. Droga, jaką mamy dziś przejść nie jest długa i schronisko Gouter dobrze już widać powyżej skalnego rumowiska na śnieżnej grani. Wolę jednak uważać na zasady aklimatyzacji i nie zdobywać znacznej wysokości w jeden dzień, choć szybkie wejście na 3800m. jeszcze nikogo nie zabiło. Jeśli mowa już o zasadach to i tak nie ma siły żebyśmy przestrzegali, choć jedną z nich, ale Plan mamy też na tyle zbalansowany, że w rozłożeniu na kilka dni, zdążymy się nawet minimalnie zaklimatyzować. Zgodnie z medyczną teorią, pierwsze nowe erytrocyty we krwi pojawiają się dopiero trzeciego dnia przebywania na wysokości, powyżej 2500m. Pierwsze wsparcie wypada nam na atak szczytowy. Droga prowadzi dość wyraźną ścieżką w śniegu aż do kamiennego stoku Arete Payot. Tym razem uprzęże ubieramy już rano, na całe ubranie z zamiarem ich użycia. Raki też, choć przydadzą się nam średnio i tylko na początkowym odcinku śnieżnej połaci. Wyruszamy, najpierw śniegiem, potem ścieżką wśród kamieni, powoli podchodzimy pod osławiony Grand Culuoir. Gdy pierwszy raz stanąłem nad brzegiem źlebu to się trochę rozczarowałem. Nie był ani tak stromy jak go sobie wyobrażałem i widziałem na zdjęciach, ani tak niebezpieczny, za jakiego go brałem. W poprzek prowadzi dość wyraźna ścieżka w ubitym śniegu, na środku mała wysepka ze skał i to, co się akurat stacza jest wielkości orzechów włoskich – całkiem niegroźnych. W rezultacie zupełnie wykpiliśmy powagę godną tego miejsca, w którym wielu już zginęło, przechodząc zupełnie na luzie. Po pierwszym przejściu, nie tylko moją obserwacją był wniosek, że wpinający się tracą tylko czas, ale o tym jak bardzo się myliłem z tym pochopnym wnioskiem dowiem się dopiero za trzy dni.
Kamienna droga powyżej jest miejscami bardzo stroma i poręczowana. Jeśli więc mamy lonże możemy się wpiąć na dodatkowe ubezpieczenie. Droga na całej długości jest dość wyraźna, i po przejściu źlebu prowadzi niemal cały czas pionowo w górę. Chwilami można ją zgubić, bo jest ich kilka, ale w końcu wrócimy na właściwą. Przekroczyliśmy już 3700m n.p.m. to dość znaczna wysokość i czuć w powietrzu wyraźnie mniejszą zawartość tlenu. Właściwie i dla ścisłości to tlenu w powietrzu jest nadal tyle samo, co na poziomie morza, ale powietrza jest po prostu mniej. Gdy wylatywaliśmy z Warszawy było 1014hPa, teraz jest 648hPa, czyli prawie 40% mniejsze ciśnienie = mniej powietrza. W końcu po czterech godzinach drogi od wyruszenia z Tete, docieramy do celu. Spać w schronisku można w cenie 37€ za noc. Chyba, że ktoś ma ubezpieczenie Alpenverein to nocleg wykupuje ze zniżką 50%. Wymagana oczywiście wcześniejsza rezerwacja pod numerem +33(0)4 50 54 40 93. My decydujemy się jedynie coś zjeść.
Następnie wędrujemy na grań wyżej schroniska gdzie można rozkładać namioty. Jest tutaj dość stromo i w silnej ekspozycji, przez co chwilami wieją silne wiatry. Tutaj też się zawiodłem, jeśli chodzi o ilość namiotów, mimo, iż mamy środek sezonu zdobywców, namiotów jest jedynie kilka. Jest dużo pustych miejsc, więc rozbijamy się w gotowych wykopanych przez inne ekipy dołach. Zawczasu obudowanych białym murem na wysokość około pół metra. Fartuchy na skraju namiotu przysypuje dla pewności śniegiem, żeby go nie podwiało i uzupełniam przerwy w murze. Zaczyna coraz silniej wiać, widoczność też zupełnie siada, w takich warunkach jemy kolację. Jeszcze nigdy tania mielonka z aluminiowej puszki przegryzana twardymi sucharkami beskidzkimi mi tak nie smakowała. Staramy się natopić trochę wody na gazie w osłonie namiotu, ale co innego jest robić to w dodatniej temperaturze, co innego tutaj w bliskiej zeru. Strasznie dużo czasu na to schodzi, więc ostatecznie odżałowuję, zabieram te 5€ i idę kupić wodę w schronisku. Wieczorem, podczas oczekiwania na sen, wiatr wzmaga się jeszcze bardziej. Jakby tego było mało to pada jeszcze śnieg a raczej takie pozbijane kulki wielkości porzeczek. Trudno je nazwać śniegiem, na grad też trochę za lekkie. Jeszcze dodatnia przed nocą temperatura sprawia, że cześć z nich topnieje, przez co po zamarznięciu znakomicie oblepiają cały sprzęt, który nie zmieścił się pod namiotem. Zmierzyłem wiatr, który w porywach osiągał do 86km/h.
Strona:  « poprzednia  1  [2]  3  4  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
Francja (euro) 1 EUR =  4,61 PLN
[Źródło: aktualny kurs NBP]