Szlakiem Baklavy
artykuł czytany
8367
razy
Dzien 7.
Eskapada w kanion Tary. Z Żablijaka do słynnego mostu na Tarze są 23 km (stąd good view). Spokojnie można spróbować na stopa, mimo małego ruchu zawsze się ktoś zatrzyma; ceny busów (odjeżdżających z "dworca autobusowego" z centrum Żablijaka to 1 Euro - najbardziej optymistyczna wersja :). Okoliczne zarośla aż kipią życiem. Jaszczurki spotkacie na pewno a czasem trafia się i coś nieco większego (żmija!). Monastyry wzdłuż Tary ukryte są w lesie więc najlepiej zapytać miejscowych jak do nich dojść (a może nawet dowiozą i zaproszą na rakiję… oczywiście żenszcziny (kobiety) w Montenegro nie płacą (słowa pana, który nas właśnie zaprosił i zawiózł do monastyru po którymś już z kolei kieliszku rakiji :). Widziałyśmy jeden z monastyrów….nie powalił nas na kolana. Na brzegu Tary jest też camping (choć nie sprawdzałyśmy) - Eko Kapm (mamy namiar na właściciela - to właśnie ten gość od rakiji :). Będzie dobrą bazą wypadową jeśli ktoś chce uczestniczyć w kilkudniowym raftingu Tarą. Jednodniowy rafting (w tym 1,5 h spływu i 45 min. przejażdżka jeepem) - 40/50 Euro (bez lunchu/z lunchem). Nie próbowałyśmy, a wygląda to tak: ok. 8 osób w pontonie plus prowadzący. Dostajecie kamizelki i kaski - dla wzmocnienia wrażeń :). Taki trochę spływ Dunajcem tylko widoki nieco odmienne. Dla spragnionych mocnych wrażeń to chyba jednak trochę za mało…
Dzień 8.
Może morze…? No więc jedziemy do Budvy (10 Euro). Auto Kamp Jaz znajduję się 4-5 km od dworca (a nie 1,5 km jak napisano w przewodniku!) i jest po prostu beznadziejny :) - toalety przypominają słynną scenę z Trainspottinga (do tego na narciarza brrr…) a prysznice na polu z wodą z Adriatyku tzw. open air:. Brakuje słodkiej wody - jest jeden kran, który łatwo rozpoznać bo wszyscy napełniają tam baniaki. Do tego capm przypomina w ciągu dnia raczej giełdę samochodową a nie camping; same rodzinki - nuda. Cennik wygląda tak: 2 Euro za osobę, 2 Euro za namiot, 1 Euro - opłata klimatyczna, 2 Euro za auto, 2,5 Euro za elektryczność. My zapłaciłyśmy tyle ile był wart bo 3,5 Euro od osoby za dwie noce. Można się zalogować na jeden dzień i czekać aż ktoś przyjdzie a potem mówić, że właśnie szliście na recepcję… :). Nam się tak właśnie udało zapłacić tylko za jedną noc :). Plaże zatłoczone na maksa, zwłaszcza w sezonie - mnóstwo Serbów i Czarnogórców. Jak się pójdzie nieco dalej można znaleźć spokojniejsze okolice. Woda świetna - czysta, ciepła… raj. Polecamy jednak poza sezonem. Z campingu do Budvy jeździ fura za 1-1,5 Euro.
Dzień 9.
Stopem (auto full wypas z dwoma Słoweńcami :) dotarłyśmy do Kotoru. Generalnie polecamy stopa - nie czeka się dłużej niż kilkanaście minut a przynajmniej nie gnieciemy się w zatłoczonym busie z niemiłym kierowcą.
Kotor - przyjemnie, choć ciasno, zwłaszcza w sezonie; sporo Serbów i Czarnogórców, choć trafiamy na Polaków spragnionych słońca; piękna starówka, mnóstwo wąskich uliczek. Warto wdrapać się na twierdzę św. Jana (good view, choć trza się nieco pomęczyć :), wjazd 1 Euro a dla nas jak zwykle zniżka więc 0,5 Euro:). W Kotorze jest coś na kształt plaży - mała i nieco hałaśliwa ale spędzając dużo czasu w wodzie da się przeżyć :). Zatoka Kotorska bardzo ładna - zwłaszcza z góry, simpatic view dla oka, wokół górki i mini domki. Na starówce mnóstwo kawiarenek - kafka 0,5 Euro, można się posilić i poobserwować nieco miejskie życie.
Wokół Kotoru kilka wiosek - tam zapewne jest przyjemniej - tzn. jeśli chodzi o wylegiwanie się na plaży.
Dzień 10.
Totalne lenistwo… (na plaży nudystów :).
Wieczorem wyjeżdżamy do Sarajewa - autobusem międzynarodowym… podobno :) W bilety zaopatrujemy się rano, zdobywając ostatnie siedzące miejsca, o które przyjdzie nam zreszta poźniej walczyć. Autobus odjeżdża o 22.10 a cała podróż ma zająć tylko 7 godzin :-O. Of kors ma to mało wspólnego z tym co wydarzy się później… Nasz automobil dociera ze sporawym opóźnieniem, jak się okazuje nie jest to jeden z dwóch jeżdżących dziennie pojazdów w tym kierunku, bo tak nas właśnie powiadomiono w punkcie informacji. Gdy czekałyśmy, na dworzec podjechało co najmniej kilka autobusików do Sarajewa i co ważniejsze, o znacznie wyższym standardzie :). My jednak z bilecikami w ręku ruszamy w stronę przybyłego na dworzec ogórka - bo nie inaczej można nazwać czekający na nas pojazd. Ktoś na kształt pilota z pastą do zębów na twarzy ;) upycha nas w środku… Podobno mamy się cieszyć, że w ogóle jedziemy… I tak po krótkim czasie jest nas około 50 przy 40 miejscach siedzących, wesolutko. O klimie nie ma co marzyć, pełen folklor :). Pomimo wszystko stojący nad nami całą drogę Pan wciąż się uśmiecha… zadziwiające:. Ponieważ nawet lokalne ludki stwierdziły, że nasz automobil był lekkim przegięciem tak więc przewoźnika Božur Podgorica nie polecamy!!! Owa przyjemność kosztowała nas 16,5 Euro + 1 Euro za bagaż!
Dzień 11.
W Sarajewie wyrzucili nas na jakimś zadupiu, a mianowicie na stanicy autobusowej w serbskiej części. Aby dostać się do centrum należy pójść ok. 5 minut w dół, tj. zgodnie ze spadkiem ulicy :) i zapytać o autobus lub trolejbus do centrum. Taryfa na tym odcinku kosztuje 10 Euro. Pieniądze bez problemu można wymienić na dworcu autobusowym, najczęściej można też płacić w Euro. Docieramy do dworca kolejowego - głównego, z którego odjeżdża 11 pociągów w ciągu dnia, w tym większość na dystans do 100 km, co za ruch, pozazdrościć takiej stolicy :). Niestety ale większość torów wciąż nie została odbudowana i dlatego takie utrudnienia. Nie mając większego wyboru i ograniczone musowym powrotem do kraju w jak najbliższym czasie decydujemy się na pociąg international do Budapesztu. Zabawa ta szarpie nieco za kieszeń bo po 45 Euro na głowę. Nie ma problemu z kupnem biletu, nie potrzeba rezerwacji ale warto na peronie pojawić się wcześniej… pociąg bowiem liczy aż jeden wagon z podziałem na pierwszą i drugą klasę :). Wesoło jak zwykle. Znajdujemy trzy ostatnie wolne miejsca w przedziale z australijsko-kanadyjsko-portugalską ekipą i ruszamy w drogę. Ciasnota sprzyja integracji i po jakimś czasie nawet korytarze dotychczas pełne pasażerów pustoszeją. Sarajewo zwiedzałyśmy w deszczu, o dziwo całkiem sporo tu turystów. Samo miasteczko bardzo przyjemne, nietypowe jak na stolicę, o nieco orientalnym charakterze. Można tu spotkać coś na kształt mini tureckiego bazaru. Najciekawszym elementem Sarajewa jest obecność świątyń różnych wyznań oraz ich wyznawców na bardzo małej przestrzeni. Meczety sąsiadują z cerkwiami, kościołami, synagogami i nikomu to nie przeszkadza, Sarajewo może być więc małą lekcja tolerancji. W tutejszych kawiarniach można popróbować niesamowicie słodkich smakołyków, my delektujemy się oczywiści bakłavą - tym razem bośniacką :).
Dzień 12.
Do Budapesztu docieramy nad ranem. Rozpoczynamy podróż w stronę kraju. Jedziemy jeden przystanek autobusem nr 21 na Moszkva Ter a stąd tramwajem nr 6 do Dworca Budapeszt Keleti (6 przystanek). Wsiadamy w pociąg do Esztergomu (10.05, 540 forintów). W Esztergomie wędrujemy pieszo do granicy (uff), przystanki w cukierniach wynagradzają nam jednak trudy owej wędrówki :). W Sturovie, już po słowackiej stronie, łapiemy autobus do granicy. Do przystanku najłatwiej dotrzeć pytając ludzi po drodze (po przejściu granicy w prawo, potem w lewo na główny deptak miasta i za deptakiem po lewej stronie :)), 20 koron od osoby z bagażem. Pociągiem ruszamy na północ: Sturovo (14:04) – Galanta (15:00), Galanta (15:03) – Trnava (15:28), Trnava (15:45) – Žilina (17:45), Žilina (17:45) – Zwardoń (19:20). Godziny są nieco orientacyjne, obstawiałyśmy inne połączenia ale pociągi w zasadzie same nam się podstawiały i tym sposobem sprawnie i przyjemnie pokonałyśmy słowacką krainę. Bilety na odcinek graniczny kupiłyśmy już w pociągu (ok. 50 koron na głowę). Schody zaczęły się w naszym pięknym kraju :)
Przeczytaj podobne artykuły