Sentymentalna podróż do Lwowa
artykuł czytany
4272
razy
U zbiegu ulic napotykamy strzelisty pomnik Adama Mickiewicza - jeden z najpiękniejszych wizerunków poety na świecie. Jeszcze niedawno nie można było podchodzić do niego, dostępu broniły łańcuchy. Teraz każdy może wejść na schodki, objąć kolumnę, zrobić sobie zdjęcie. Po drugiej stronie ulicy hotel "George" - najstarszy i najsłynniejszy działający hotel w mieście. Jest piękny. Nic dziwnego, że zatrzymywały się w nim takie sławy jak Balzak, Liszt, Ravel, Penderecki, Piłsudski czy szach Iranu.
Nastał wieczór, czas więc zmienić hotel George na ten, w którym zanocujemy. Gdy przewodnik informował, że to dawny internat, nie byłam zbyt zadowolona. Uśmiecham się, gdy wchodzę do wnętrza. Okazuje się, że opustoszały internat kupiła zagraniczna firma i zaadaptowała go na hotel, w którym zatrzymują się głównie Niemcy i Polacy. "NTON" jest godny polecenia ze względy na przystępne ceny, dobry standard i niewielką odległość od centrum.
Drugiego dnia wycieczki zaczynam mieć mętlik w głowie. To nieprawdopodobne, by w jednym mieście było tyle zabytków. I to jeden piękniejszy od drugiego. Żeby to wszystko zobaczyć, trzeba spędzić we Lwowie przynajmniej miesiąc, a nie kilka dni. Po mieście oprowadza nas Polak Roman Kondewski - tamtejszy przewodnik, były kustosz Cmentarza Łyczakowskiego. Jego wiedza o zabytkach, historii, literaturze jest imponująca. Jeszcze bardziej imponujące są kościoły, pałace, muzea, kamienice i wille. To cud, że przetrwały tyle historycznych zawieruch.
Kościoły, w których były magazyny zboża, hurtownie alkoholu, sale kinowe i gimnastyczne, czy po prostu rupieciarnie ponownie odzyskują blask. W malowniczym zaułku trafiamy na katedrę ormiańską mieszcząca się w pobliżu starych murów obronnych miasta. Katedra była kiedyś centrum religijnym osiadłych w Polsce Ormian i jedną z najpiękniejszych świątyń miasta. Dziś można zwiedzać jedynie niewielką jej część z malowidłami ściennymi, zapalić świecę wotywną, złożyć datek na remont budowli.
Z daleka widoczna złota kopuła przykrywa Katedrę św. Jura - najważniejszą świątynię unicką i siedzibę metropolity grekokatolickiego, uznawaną za jeden z najdoskonalszych pomników sztuki epoki późnego baroku. Przepych ozdób zapiera dech w piersiach. Na ciele pojawia się gęsia skórka, gdy w świątyni rozbrzmiewają pieśni wykonywane przez mężczyzn na kilka głosów. Okazuje się, że trafiliśmy na ślub, któremu przyglądamy się dłuższą chwilę.
Na ślub trafiamy też w najważniejszej polskiej świątyni - katedrze pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Nie wypada w tym momencie zwiedzać kościoła, oglądam więc tylko z daleka fantastyczne ołtarze, organy, witraże. Dokładnie zaś przyglądam się kaplicy w pobliżu katedry, która jest mauzoleum bogatego lwowskiego rodu Boinów. Cała zewnętrzna fasada to już zadziwiające dzieło sztuki. Wnętrze z rzeźbionym ołtarzem, malowidłami i kopułą, która wydaje się, że sięga nieba, to prawdziwe architektoniczne cacko.
Zwiedzam inne świątynie coraz bardziej zdumiona i oczarowana bogactwem sakralnych budowli Lwowa i przyrzekam sobie, że wkrótce tu powrócę, by obejrzeć je jeszcze raz, bez pośpiechu. Świątynną kulminacją jest koncert organowy w kościele św. Marii Magdaleny. W czasach sowieckich w kościele grano w ping-ponga, przechowywano stare łóżka, organizowano dancingi. Obecnie świątynia, poza niedzielnymi mszami, pełni funkcję Domu Muzyki Organowej i Kameralnej. Trudno wymarzyć sobie piękniejsze miejsce do słuchania Bacha, Schuberta, Chopina. Doskonała akustyka, arcydzieła barokowej architektury tworzą niesamowity nastrój.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż