Na dnie (Jezioro Aralskie)
artykuł czytany
57989
razy
Do stacji Aral (zwanej z rosyjska Aral'sk) pociągi z Moskwy przybywają w środku nocy. Oczom podróżnych ukazuje się ciche, ponure miasteczko. Ten, kto tu wysiądzie musi uzbroić się w cierpliwość. Dworzec ożyje bowiem nagle, gdy pojawi się kilkunastu groźnie wyglądających funkcjonariuszy milicji. Jeden z nich, ten najtęższy, przedstawi się jako kazachski Tyson i przez następną godzinę zadawać będzie drobiazgowe pytania: po co tu przyjechaliście, może jesteście z Greenpeace, a może zamierzacie przekradać się na pobliskie poligony i Bajkonur? Kolejne dwa kwadranse spisywać będzie dane z paszportów do kilku zeszycików. Później nastąpi część nieoficjalna, w której wyrażona zostanie głęboka sympatia do Polaków za "Czterech pancernych i psa". Po czym można już udać się do Hotelu Aralsk, gdzie recepcjonistki zgodnym chórem oświadczą, że wszystkie miejsca są zajęte. Po gorących prośbach stwierdzą jednak, że znajdzie się jakiś wolny pokój. Rano okaże się, że hotel jest pusty.
Za dnia Aral wydaje się być jeszcze bardziej ponurym niż w nocy. Przy głównej ulicy miasta stoją puste, zaniedbane domy z oknami pozabijanymi deskami. Tutaj mieszkali Rosjanie. "Oni uciekli pierwsi" twierdzą miejscowi. Wcześniej odleciały ptaki. Co jakiś czas z zaułków wybiera grupa brudnych dzieci krzyczących "diengi daj". Najbardziej przygnębiającym miejscem w miasteczku jest jednak najbliższe sąsiedztwo hotelu. Hotel Aralsk stał bowiem kiedyś na plaży. Po Morzu, jak zawsze się tu określało Jezioro Aralskie, pozostało tu olbrzymie zagłębienie z oczkami mętnej wody. Nieopodal stoją wysokie, zardzewiałe dźwigi portowe. Nieco pomiędzy wrakami statków spacerują wielbłądy. Przechadzka do wraków nie należy do najprzyjemniejszych. Zielonkawa maź przylepia się do butów, a oczy pieką niemiłosiernie od słonego pyłu.
Katastrofa nadciągnęła niespodziewanie. Radzieccy naukowcy i planiści na początku lat 60-tych wpadli na absurdalny pomysł - postanowili utworzyć na pustyni plantacje bawełny. Jak na ZSRR przystało, wszystko miało być gigantyczne - gigantyczne kanały nawadniające, gigantyczne plantacje i gigantyczne zbiory bawełny. Wodę do kanałów pompowano z dwóch potężnych rzek: Syr-darii i Amu-darii. W gorączce wypełniania kolejnych spektakularnych planów gospodarczych zapomniano, że Morze Aralskie leży w strefie pustyń i półpustyń, gdzie opady są znikome, a owe rzeki są jedynym źródłem wody dla jeziora.
Aralskim rybakom do głowy nie przyszła myśl, że te wielkie rzeki mogłyby zmienić się w cuchnące kanały, a jezioro po prostu wyschnąć. Morze Aralskie było przecież czwartym pod względem wielkości jeziorem świata. Na nieaktualnych mapach zaznaczone są setki malutkich wysepek rozrzuconych wzdłuż brzegu. Stąd wzięła się nazwa Morza. "Aral" po kazachsku oznacza wyspę. Owe wysepki już dawno połączyły się z lądem. Na nieaktualnych mapach nadal widnieje jedno, duże Morze Aralskie. Tymczasem podzieliło się ono kilka lat temu na mniejsze Jezioro Północne leżące w całości na terytorium Kazachstanu i większe Południowe. Niebawem to ostatnie podzieli się na Jezioro Wschodnie i Zachodnie.
Duże Morze Aralskie było wielką pustynną oazą. Krystalicznie czysta woda i olbrzymie ławice ryb przyciągały osadników. W ostatnim stuleciu gwałtownie rozwijał się przemysł rybny. W porcie Aralsk zbudowano zakład przetwórstwa rybnego. Po wielu latach prosperity fabryka przestawiła się na produkcję konserw z ryb sprowadzanych z oddalonego o tysiące kilometrów Morza Bałtyckiego. Pamiątką świetności Aralska jest socrealistyczna mozaika zdobiąca jedną ze ścian hali dworcowej. Przedstawia ona rybaków przy pracy i czerwoną flagę nad ich głowami z napisem "14 wagonów ryb dostarczymy Leninowi". W ten sposób Kazachowie pomagali głodującej Rosji.
W Aralsku mało kto pamięta kiedy morze ostatecznie zniknęło. Początkowo było coraz płytsze, a plaże coraz szersze. Wtedy nikt tym zjawiskiem się nie przejmował. Jedna z mieszkanek miasteczka pamięta jedną datę - rok 1977, w którym doszła do wniosku, że brzeg jest już za daleko aby do niego chodzić. Obecnie, aby tam dotrzeć trzeba odbyć trzygodzinną wycieczkę solidnym samochodem. 60-kilometrowa trasa wiedzie przez wertepy, które okazują się być dnem morza. "Tutaj morze miało 10 metrów głębokości, a tu chyba 14" relacjonuje kierowca. Na dnie powstały kolejne cmentarzyska statków. Pod kołami chrzęszczą muszelki, co jakiś czas spod piasku wystają zwierzęce kości.
W ciągu trzydziestu lat poziom Morza obniżył się o 14 metrów, a zasolenie wzrosło dwukrotnie zabijając ryby. Załamał się przemysł przetwórstwa rybnego i 60 tysięcy osób straciło pracę. Aralsk w owym czasie liczył nieco ponad 80 tysięcy mieszkańców. Wielu z nich uciekło z miasta w poszukiwaniu pracy. Pozostały kobiety, dzieci i osoby starsze. Jednak skutki katastrofy sięgają znacznie dalej. Zmienił się klimat regionu stając się bardziej kontynentalnym. Wilgotność powietrza drastycznie zmalała, średnia temperatur zimą obniżyła się, a latem wzrosła. "Ile latem jest na plusie, tyle zimą na minusie" mawiają mieszkańcy Aralska. A w sierpniu bywa paskudnie gorąco. "Dobrze trafiliście, dziś tylko 42°C" pociesza pani z dworcowej kasy.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż