podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Europa » Mołdawia - bliski, daleki kraj
reklama
Karol Janas
zmień font:
Mołdawia - bliski, daleki kraj
artykuł czytany 14422 razy
Styrcza leży ok. 30 km na zachód od Bielc – największego miasta północnej Mołdawii. Na pokonanie tej odległości autobusem potrzebujemy niemal półtorej godziny. Autobus to być może zbyt duże słowo na określenie wehikułu, którym podróżujemy. Przednia szyba zdezelowanego Lwowa, uderzana przez pryskające z pod kół kamienie wygląda jak po ostrzale z karabinu. W miejsce wybitych okien wstawiono dyktę. Podróżni, to głównie ludność z okolicznych wsi, jak co dzień dojeżdżająca na bazar w mieście. Z torby, o którą nieopatrznie oparłem plecak z głośnym protestem wysuwa głowę zbulwersowana gęś. Mimo wirującego wewnątrz pyłu i nieznośnego upału, przekupki toczą wesołą i ożywioną konwersację próbując przekrzyczeć rzężący pod górkę motor.
Od głównego traktu idziemy polną drogą wśród bezkresnych pól kukurydzy. Przejeżdżająca furmanka wzbija tumany kurzu. Jest bardzo gorąco, deszcz nie padał od czterech miesięcy. Wyschły nawet sztuczne stawy, nad którymi leży wieś. Tu i ówdzie zeschłą trawę gryzą owce. Na płotach suszą się kolorowe kilimy. Tradycyjnym zajęciem Styrczan poza coraz mniej dochodowym rolnictwem jest tkanie wełnianych dywanów. Przez tunel z winorośli wchodzimy do chłodnego wnętrza domu. Potrzebujemy nieco czasu, aby przyzwyczaić wzrok do panującego tu półmroku. Zasunięte story chronią przed słońcem. Przyjemny chłód zapewniają ściany domu zbudowane zgodnie z mołdawską tradycją z mieszanki gliny i słomy. Po chwili w izbie zjawia się wiadro z zimną wodą wprost ze studni i wyśmienite bliny z domową konfiturą. Zaproszeni zostajemy również na uroczysty obiad, w którego przygotowaniu brała udział niemal cała wioska. To chyba najlepszy moment, aby przyjrzeć się mołdawskiej kuchni, która choć poddana wpływom krajów sąsiednich ma też swój własny charakter związany z cieplejszym klimatem i ogrodnictwem. Wśród warzyw dominują pomidory i bakłażany podawane na tysiąc różnych sposobów. Z dań mięsnych wymienić należy musakę, potrawę robioną w kociołku z kartoflami, mięsem, wędzoną słoninką, cebulą i pomidorami. Nic jednak nie dorówna najbardziej typowej dla Besarabii, doskonałej i aromatycznej mamałydze. Na deser mamy do wyboru cały wachlarz owoców od swojskich jabłek, gruszek i śliwek poprzez soczyste, pękate arbuzy do złocistych melonów i słodkich winogron. Mołdawia należy do strefy kultury wina. Choć kraj to niewielki, niemal 1/3 win spożywana w krajach byłego ZSRR miała na etykietkach lecącego bociana z kiścią winogron w dziobie - symbol mołdawskich winnic. Także dziś jest to jeden z głównych produktów eksportowych kraju. Do najbardziej renomowanych należą trunki z piwnic Cricova, usytuowanych parę kilometrów na północ od Kiszyniowa. Zapewne jest to miejsce warte odwiedzenia, chociażby z uwagi na podziemne korytarze wykute w kredowej skale, których długość wynosi ponad 100 km! Podziemne ulice noszą nazwy od leżakujących wzdłuż nich gatunków win. Ponieważ wino w Mołdawii pije się w ogromnych ilościach, chłodne piwnice każdego porządnego domu kryją tysiące litrów tego napoju. Chcąc sprawić przyjemność panu domu nie należy szczędzić pochwał jego winu, a w żadnym wypadku nie wolno zostawiać niedopitego trunku, bo jak głosi mołdawskie powiedzenie: ile wina zostawisz tyle łez przysporzysz gospodarzowi. Oczywiście nie zamierzamy sprawiać przykrości naszym gospodarzom i skwapliwie opróżniamy szklanki z orzeźwiającym trunkiem, które mimo naszych usilnych starań wciąż pozostają pełne.
Nad gładką, ciemną taflą Dniestru, tego limes orientalis wyznaczającego wschodni zasięg imperium rzymskiego, gdzie poił konia zdobywca Besarabii imperator Trajan, unosi się jeszcze cienka warstwa porannej mgły. Głębokie dźwięki dzwonów niosą się szerokim echem po dolinie. Ze skały, na której spędziliśmy noc obserwujemy kilkunastu mnichów podążających w stronę cerkwi na poranne modlitwy. Złote wieże monasteru błyszczą w promieniach wschodzącego zza rzeki słońca. W krajobrazie sakralnym Mołdawii dominuje prawosławie. Przynależność do tego Kościoła deklaruje ok. 80 % mieszkańców kraju, w tym Gagauzi – mniejszość pochodzenia tureckiego zamieszkująca południe Mołdawii. Opustoszałe w czasach radzieckich klasztory znów tętnią życiem, jak ten w Saharnej. Czysty, mocny śpiew opata Andriana wypełnia nie tylko całe wnętrze cerkwi, ale zdaje się przenikać człowieka na wskroś odrywając go od rzeczywistości. Nierealność i cudowność tej atmosfery podkreślają snopy światła, w których kłębi się dym kadzidła. Z ikonostasu spoglądają surowe postacie świętych, przed którymi mnisi biją pokłony dotykając trzykrotnie głową ziemi. Monaster w Saharnej położony jest u wylotu jednego z wielu kanionów, które rozcinają Wyżynę Besarabską do znacznych głębokości, nawet kilkudziesięciu metrów. Płynący jego dnem potok zanim połączy się z szerokimi wodami Dniestru tworzy 22 malownicze kaskady. Życie monastyczne na terenach Besarabii istniało jeszcze na długo zanim powstały obecnie istniejące cerkwie i monastery. Jego ślady znajdujemy idąc w górę, wąską ścieżką przylepioną do ściany kanionu. Ze zdumieniem stwierdzamy, że nagle w skale pojawiają się okna. Do wykutych w kredzie i muszlowcu, prawdopodobnie jeszcze przez legionistów Cesarza Trajana, a dopiero później zasiedlonych przez pustelników pomieszczeń wchodzi się niemal na kolanach. W największej sali, z oknami wychodzącymi prosto w przepaść znajduje się cerkiew do dziś pełniąca swoje funkcje z okazji większych świąt. Z woskową świecą w dłoni wędrujemy po labiryncie korytarzy i pustych sal. Wykute w ścianach wnęki służyły mnichom za łóżka. Skalne monastery, to jedna z największych, a zarazem prawie w ogóle nie znanych atrakcji Mołdawii. Większość z nich powstała w stromych zboczach dolin rzecznych, głównie Dniestru i Reutu.
Rzeki wcinają się głęboko w Wyżynę Besarabską tworząc kręte doliny o miejscami pionowych zboczach. Do jednych z najbardziej malowniczych miejsc w Mołdawii należy silnie meandrujący odcinek Reutu poniżej miasta Orhei. Jest to miejsce warte odwiedzenia nie tylko z uwagi na walory krajobrazowe. Pas między leżącymi nad rzeką wsiami Trebujeni i Butuceni to prawdziwe muzeum pod gołym niebem. Obszar ten posiada status rezerwatu archeologiczno – historycznego. Do najatrakcyjniejszych obiektów należy podziemna cerkiew, do której dostać można się jedynie tunelem przebitym przez szyję meandra, pozostałości starożytnego miasta Orheiul Vechi oraz fortyfikacje, których powstanie datuje się na VIII – III w. p.n.e. Ziemie besarabskie wielokrotnie najeżdżane i podbijane począwszy od Rzymian przez Hunów, Tatarów, Turków, Polaków, Węgrów, Niemców, Rumunów na Rosjanach kończąc są prawdziwym rajem dla miłośników archeologii. Do najciekawszych obiektów z punktu widzenia laika należy zapewne mur Trajana w południowej Mołdawii. Właściwie system wałów – zewnętrzny i wewnętrzny, zbudowany ok. IV/III w. p.n.e. gdy ziemie te kolonizował pochodzący z dalekiej Andaluzji Cesarz. Do dziś najlepiej zachowały się fragmenty muru zewnętrznego, który ciągnie się na dł. 138 km od wsi Vadu lui Isac aż do miejscowości Stare Trajany, leżącej obecnie na Ukrainie. Z czasów średniowiecznych mimo licznych wojennych zawieruch zachowały się fortece w najstarszym mołdawskim mieście –Thiginie (Benderach) oraz w Sorokach nad Dniestrem.
Już ponad półtorej godziny stoimy na granicy, która nie istnieje na żadnej mapie. Wszystko dlatego, że nie mamy zamiaru płacić 6 dolarów od osoby za wjazd na teren formalnie nieistniejącego państwa. Ostatecznie dostajemy specjalne bilety-przepustki z zastrzeżeniem, że opuścimy terytorium niepodległej Republiki Naddniestrzańskiej w przeciągu 4 godzin (odliczając czas spędzony na granicy) pod karą grzywny wysokości 750 dolarów.
Wraz z niepodległością w 1991 r. Mołdawia odziedziczyła problemy, które dotknęły większość postradzieckich republik, których granice rzadko pokrywały się z faktycznym przestrzennym rozmieszczeniem grup etnicznych i narodowościowych. Mimo iż jest to jeden z mniejszych krajów europejskich (porównywalny z województwem mazowieckim), w jego obrębie istnieją dwa obszary dążące do politycznej niezależności. Jako pierwsza niepodległość ogłosiła Gagauzja – południowa część Mołdawii zamieszkana przez prawosławnych Turków. Ostatecznie skończyło się na przyznaniu szerokiej autonomii. W Komracie, głównym ośrodku regionu otwarto pierwszy i jedyny na Świecie gagauzki uniwersytet.
Znacznie gorzej sprawa przedstawia się z powstałą w 1990 r. Autonomiczną Sowiecką Socjalistyczną Republiką Zadniestrzańską zwaną też Transnistrią bądź Naddniestrzem. Obejmuje ona wąski pas ziemi leżący między Dniestrem, a granicą z lądową z Ukrainą, zamieszkany głównie przez Rosjan i Ukraińców, choć Mołdawianie stanowią tu znaczny odsetek ludności, bo aż 40 %. W sumie 750 tysięczną Transnistrię zamieszkuje 35 narodowości. Ponieważ jest to najlepiej rozwinięta ekonomicznie część Mołdawii jej odłączenie stanowiło olbrzymi cios dla nowopowstającego państwa. W odpowiedzi na ogłoszenie niepodległości Kiszyniów wysłał do Naddniestrza wojsko. Według krążącej po Kiszyniowie anegdoty konflikt zakończył jeden telefon. Słynny rosyjski generał Lebiedź, dowódca stacjonującej w Transnistrii 14 Armii miał zagrozić, że jeśli w ciągu godziny nie zakończy się ostrzał Bender (bo tam zogniskowały się działania), to śniadanie zje w Tyraspolu (stolicy Naddniestrza), obiad już w Kiszyniowie, a kolację w Bukareszcie (popierającym działania mołdawskiego rządu). Walki, w których zginęło ok. 300 osób przerwano, ale problem pozostał. Choć żaden kraj nie uznał niepodległości Transnistrii, posiada ona wszelkie atrybuty niezależnego państwa – prezydenta, którym jest Rosjanin Igor Smirnov, parlament, sądownictwo, własną walutę i co decyduje o faktycznej niezależności – własną armię. Szczególny interes w istnieniu niekontrolowanej przez nikogo enklawy, z której można wysłać dowolny towar w dowolne miejsce poza wszelką kontrolą ma Rosja i wszelkiej maści organizacje mafijne. Obszar po lewej stronie Dniestru to czarna dziura. Tajemnicą Poliszynela jest, że Naddniestrze jest jednym z największych eksporterów broni. Według ambasadora Izraela na Ukrainie, stąd wysyłano przez port w Odessie broń dla palestyńskich organizacji terrorystycznych. Ręce umywa Kijów, który nie może bez wyraźnych dowodów kontrolować kontenerów z mołdawskimi plombami. Z kolei Kiszyniów tłumaczy się, że pieczątki, co prawda są mołdawskie, bo formalnie jest to terytorium Mołdawii, ale faktycznie nie ma nad nim żadnej kontroli.
Strona:  « poprzednia  1  [2]  3  następna »

górapowrót
podobne artykułyPrzeczytaj podobne artykuły
»  Mamałyga z sałamachą
górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]