podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Ahmad się żeni
reklama
Grzegorz Król
zmień font:
Ahmad się żeni
artykuł czytany 1172 razy
Na islamskim weselu rodziny narzeczonych bawią się osobno. Nawet obiad je się tu oddzielnie. Dwadzieścia kozłów ginie zanim słońce wychyli się zza szczytów izraelskich gór widocznych na horyzoncie. Zwierzęta zabija się tak, by reszta stada nie widziała krwi i ostatnich sekund agonii. Przyrządzony z ich mięsa beduiński mensaf będzie przysmakiem dla weselnych gości.
Pagórki po wschodniej stronie, ciągnącej się z północy na południe Jordanii Drogi Królewskiej, na wiosnę wybuchają zielenią. Teraz to tylko kamienna pustynia z przebijającymi co kilka metrów suchymi kępkami trawy. Słońce praży niemiłosiernie. Dopiero, gdy zaczyna chylić się ku zachodowi, temperatura nieznacznie spada. W domu Ahmada, w leżącej u podnóża gór spokojnej wiosce Szobak rozpoczyna się pierwszy dzień weselnych uroczystości. Za dwa dni mężczyzna zostanie mężem młodziutkiej Manal.
Kilkadziesiąt kilometrów na południe rozklekotany autobus wolno jedzie w kierunku Wadi Musa, niewielkiego miasteczka obok którego znajduje się Petra - sztandarowy, turystyczny punkt programu dla odwiedzających Jordanię. Rano mamy zamiar przejść się tunelem między skałami, wprost do skarbca rozsławionego w filmie o przygodach Indiany Jonesa. Na razie trzeba znaleźć jakiś nocleg, na tyle tani, by nie nadwyrężył zbytnio skromnego budżetu. Farid, potężny Arab, który rozsiadł się przed nami chyba rozumie pytania o "chip hotel". Żywo gestykuluje, uśmiecha się serdecznie i próbuje łamaną angielszczyzną przekazać jakieś informacje. W końcu chwyta za telefon komórkowy. Przez chwilę wyraźnie podniecony wykrzykuje coś do słuchawki po arabsku, po czym wyciąga ją w naszą stronę.
- Halo, co słychać? - odzywa się głos po drugiej stronie. - Podobno chcecie jutro zwiedzić Petrę i szukacie noclegu. Zapraszamy was do nas. Nasz brat się żeni, musicie to zobaczyć.
W chwilę później wertujemy przewodniki. O Szobaku są w nich zaledwie krótkie wzmianki - tylko tyle, że w wiosce znajdują się ruiny starego zamku pamiętającego czasy Krzyżowców. A na dworcu w Wadi Musa uradowany Farid płaci kierowcy busa za nieplanowany przez nas odcinek podróży. Słynna arabska gościnność staje się faktem.
Pod podłużnym namiotem, przygotowanym z grubych płacht i koców, powoli gromadzą się mężczyźni z ponad stuosobowej rodziny pana młodego. Zjeżdżają się i schodzą z porozrzucanych po okolicznych pagórkach domów. Dwudziestokilkuletni Mazen, młodszy brat Farida i pana młodego, już czeka na nasz przyjazd. Szybko wyjaśnia się, że to on zapraszał nas przez komórkę. Angielski zna świetnie. Siedząc w górskiej jordańskiej wiosce ogląda z chłopakami satelitarną telewizję. Od politycznych przepychanek i wiadomości o rozgrywającym się "za miedzą" konflikcie izraelsko-libańskim wolą amerykańskie klipy. W ucho wpada szczególnie słowo rymowane - nazajutrz przy mocnej herbacie rapował nam będzie Eminema.
- Dagmara musi iść do kobiet - wyjaśnia tymczasem Farid. Stanowczość w jego głosie każe zapomnieć o jakiejkolwiek dyskusji. Żeby uszanować tutejszą tradycję na kilkadziesiąt godzin zostajemy rozdzieleni. Pod namiotem robi się coraz gęściej i bardziej kolorowo. Nie ma bowiem mowy o sztywnych garniturach znanych z rodzimych przyjęć weselnych. Młodzi poubierani są w dżinsy i koszulki, na których z dumą obnoszą podrabiane loga zachodnich marek. Starsi, bardziej dostojni, przychodzą w długich, ciągnących się do ziemi szatach i białych, wyszywanych czerwienią chustach - "arafatkach". To oni zaczynają imprezę. Ustawieni w rzędzie nucą tradycyjne melodie, które szybko przeradzają się w nabierający coraz większego tępa, donośny śpiew. Biegający wzdłuż szeregu "dyrygent" wymachuje drewnianym kijem. Zaczynają się podskoki i głębokie skłony. Coraz bardziej przypomina to dziwny, plemienny taniec. Kobiety bawią się w domu stojącym kilkadziesiąt metrów dalej. Z niewidocznego, zadaszonego tarasu słychać klaskanie, śpiewy i rytmiczny odgłos bębnów. Czasami wychodzą, by dyskretnie popatrzeć na tańczących na placu mężczyzn.
Dagmarę kobiety traktują z początku nieufnie. Ich gościnność co prawda nie zna granic - częstują ją cukierkami, uczą tańczyć i śpiewać - spora część z nich w towarzystwie przybyszki z odległego świata Zachodu z początku nie odsłania jednak nawet twarzy. Dopiero po kilku godzinach decydują się na zdjęcie chust. Na czołach i policzkach starych Beduinek ukazują się wówczas misterne tatuaże - symbole mające je ustrzec przed chorobą i złymi mocami. Następnego dnia, podczas wspólnego przygotowania porannego posiłku, pierwsze lody zostają na dobre przełamane. Przy wspólnym krojeniu pietruszki, na co zgadzają się po długich protestach, nawiązuje się rozmowa. Na kilkadziesiąt kobiet zaledwie kilka zna angielski. Jest wśród nich 27-letnia Salima, która obcego języka uczy się samodzielnie, w przerwach między gotowaniem, sprzątaniem i opieką nad trójką dzieciaków. Nie może wyjść ze zdziwienia, gdy dowiaduje się, że w Europie małżeństwa dzielą między siebie wszystkie te obowiązki. Jest też strasznie zawiedziona, gdy jej nowa znajoma z Polski, choć niewiele młodsza, oznajmia, że nie ma jeszcze dziecka, a w przyszłości planuje zaledwie dwójkę potomków.
- A ty kochasz swojego męża i wyszłaś za niego z miłości? - pyta się w końcu. - Bo ja swojego poznałam dopiero, gdy ślub był już zaplanowany przez rodziców....
Potężne fajerwerki i rozdzierająca ciszę seria z kałasznikowa to znak do rozpoczęcia drugiego wieczoru zabawy. Krewni Ahmada znów licznie gromadzą się pod prowizorycznym zadaszeniem. Śpiewom i tańcom nie ma końca. Podobna impreza odbywa się kilka kilometrów dalej w domu panny młodej.
- Taka tradycja. Ugościmy ich jutro wspaniałym obiadem, na który będzie beduiński mensaf. To taki nasz regionalny przysmak. Przed 5 rano zaczynamy gotowanie. Trzeba zabić dwadzieścia kozłów - zapowiada Mazen.
Zdradza też jak doszło do trwającej właśnie uroczystości. Żeby ożenić się z Menal, Ahmad musiał powiadomić o tym zamiarze swoich rodziców. Zgodnie z tradycją to oni bowiem powinni zaaranżować małżeństwo. Ci udali się wówczas do domu dziewczyny z pytaniem czy jej rodzice godzą się by Ahmad został ich zięciem. W islamie chociaż małżeństwo ma znaczenie religijne, nie jest sakramentem. To cywilnoprawny kontrakt między mężczyzną i kobietą. Spisując dokument można ustalić np. to, że mężczyzna nie będzie miał więcej żon. W umowie podaje się też wysokość mahru - daru ślubnego ofiarowanego kobiecie przez rodzinę małżonka. Pieniądze te mają być zabezpieczeniem na wypadek ewentualnego rozwodu. Dwa tygodnie po pierwszej wizycie - w tym czasie rodzina Manal zrobiła wywiad środowiskowy, przyjrzała się bliżej kandydatowi na męża i wyraziła zgodę na ślub - w domu dziewczyny odbyło się niewielkie przyjęcie. Ustalono podczas niego wszystkie szczegóły dotyczące kontraktu, a młodzi założyli sobie obrączki na palce prawych dłoni. Od tego czasu, już jako narzeczeni, mogli zacząć się spotykać. Na spacerach parze nieodłącznie towarzyszyli bracia lub siostry dziewczyny. Pomimo tych ograniczeń można powiedzieć, że Manal miała sporo szczęścia - Ahmad nie był zupełnie przypadkowym mężczyzną. Mieszkają niedaleko, z widzenia znali się niemal od dziecka.
Noc z czwartku na piątek nie należy do zbyt długich. Trzeba wstać przed godz. 5, by być szybszym od słońca. Kozły muszą zginąć nim wyjrzy ono zza gór widocznych na horyzoncie.
- Najważniejsze, by zwierzęta nie cierpiały zbyt długo - tłumaczy Mazen, walcząc z rogatym zwierzakiem, który ryczy, jakby przeczuwał, że coś jest nie tak. - A pozostałe nie mogą widzieć ich śmierci.
Dlatego ofiary pojedynczo wyciągane są z liczącego ponad sto sztuk stada. W ruch idą ostre jak brzytwa noże. Jednym cięciem kozłom podrzyna się gardła. Ziemia szybko nasiąka krwią, a pozbawione głów ciała podawane są dalej. Rzeź odbywa się niezwykle sprawnie. Nad przygotowaniem obiadu pracuje kilkudziesięciu mężczyzn. Jest jak przy taśmociągu w dobrze działających fabryce - gdy jedni ściągają ze zwierząt skóry, inni już dzielą mięso na porcje. Kiedy po niespełna godzinie od rozpoczęcia akcji pokazuje się słońce, dwadzieścia zwierząt nie żyje a reszta stada jest już bezpieczna. Pozostaje tylko napełnić olbrzymie gary i umieścić je nad rozpalonymi w równym rzędzie kilkunastoma ogniskami. Mięso gotować się będzie przez kilka godzin. Najpierw w wodzie. Po pewnym czasie dodany do niej zostanie specjalnie przygotowany jogurt, mający postać zbitego w kule wysuszonego, białego proszku. Gdy mężczyźni kręcą się nad paleniskiem, kobiety gotują ryż z dodatkiem kurkumy. Po powrocie z meczetu, wykłada się go na olbrzymie, metalowe tace. Na nim ląduje odcedzone mięso, pietruszka i posiekane orzechy. Za dekoracje służą wygotowane koźle głowy - to przysmak dla co zacniejszych gości.
Mężczyźni z rodziny Menal pojawiają się ok. godz. 14. Zajmują miejsca przy czteroosobowych, plastikowych stolikach ustawionych w dwóch długich rzędach pod zadaszeniem. Nawet nie siadają tylko rzucają się na jedzenie. Sztućce są im zupełnie niepotrzebne. Prawą ręką goście biorą w palce cienki przypominający naleśniki chleb, wyciągają co lepsze kąski mięsa, wprawnymi ruchami zlepiają je z polanym jogurtem ryżem i wkładają do ust. Obiad zostaje dosłownie pochłonięty. Nie mija nawet pół godziny jak przybysze rozchodzą się do domów. Choć sytuacja wygląda cokolwiek dziwnie, wszystko wskazuje na to, że to już koniec wizyty.
- Każdy ma swoje zajęcia i interesy. Grunt, że sobie dobrze pojedli, teraz nasza kolej - śmieje się jeden z kuzynów Ahmada. - Później posprzątamy to wszystko, a wieczorem jedziemy po narzeczoną.
Rodzina Ahmada nie potrzebuje nawet plastikowych stolików. By zjeść, siadają wokół tac pełnych jedzenia. Tuż koło kuchni, na pokrytej pyłem ziemi. Gdyby w tym momencie pojawił się tu Sanepid zamknął by całą tą polową restaurację. Beduińska potrawa smakuje tymczasem wybornie, nic tylko lizać ociekające tłuszczem palce.
Strona:  [1]  2  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]