podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Ameryka Południowa » Od Atlantyku do Andów cz. II - Z życia portów Ameryki Południowej
reklama
Leszek Janasik
zmień font:
Od Atlantyku do Andów cz. II - Z życia portów Ameryki Południowej
Geozeta nr 2
artykuł czytany 4186 razy
Do obiadu spałem spokojnie, przerwałem jedynie ten stan na gotowane jajka w mesie oficerskiej. Senną atmosferę zachwiała tylko uwaga jednego z oficerów - jutro będziemy w Santosie. Wracając do kajuty spróbowałem wyjrzeć na zewnątrz. Tam zastałem to samo co od kilku dni mogłem już poznać - wilgoć, nieznośną temperaturę i ciężkie powietrze, którym trudno jest oddychać. Pokład wydawał się być polany grubą warstwą "Ludwika" lub innego lepkiego płynu. Rozespanie i pełny żołądek sprawiły, iż opuściły mnie chęci na wpatrywanie się w lekko zamglone powietrze. Dla przyzwoitości zrobiłem jeszcze kilka kroków po rufie i zagłębiłem się ponownie w klimatyzowane wnętrze mojej kajuty.
Obiad nie przyniósł wiele nowego poza świadomością ,że gdzieś we mgle, w niewyraźnie rysującej się linii horyzontu znajduje się kolos - Rio de Janeiro. Po skończonym posiłku próbowaliśmy z Bartkiem wypatrzyć cokolwiek, a w szczególności chcieliśmy ujrzeć statuę Chrystusa. Pożną nocą nad miastem widać było łunę światła i jeden jasny punkt, który mógł być tą figurą.
Jutro 26 dzień podróży, jutro po raz pierwszy zetkniemy się z ziemią południowo amerykańską, jutro poznamy smak legendy Brazylii i portu Santos.

Legenda

Wraz ze zbliżaniem się do wybrzeży Ameryki coraz częściej pojawiały się w rozmowach z marynarzami tematy związane z życiem portów brazylijskich. Szczególne port Santos u każdego marynarza wywoływał na twarzy dziwny uśmiech. Bosman raczył nas co chwila opowieściami o swoich kolegach , którzy wyszli w miasto i wrócili ogołoceni w sensie dosłownym z pieniędzy i odzienia. Sam bosman wielokrotnie został napadnięty w drodze do, lub z klubu dla marynarzy "ABC". Najbardziej niebezpieczne jest pierwsze sto metrów za bramą portową. Czają się tam grupki murzynów i mulatów, którzy czyhają na zdrowie i życie polskich marynarzy. Większość napadów odbywa się z bronią w ręku, może być to nóż lub nawet broń palna. Jeden z kolegów bosmana zaatakowany tuż za bramą został dźgnięty nożem i spędził dwa tygodnie w szpitalu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie odpłynął bez niego statek.
Każdy z członków załogi miał jakąś przykrą historię, która przydarzyła się po zejściu na ląd. Przeważały uliczne napady oraz bójki w knajpach. Wszyscy przestrzegali nas przed spacerami po ulicach za dnia, a w szczególności po zapadnięciu zmroku, wizytami w knajpach, rozmowami z miejscowymi i oczywiście zabieraniu jakichkolwiek cennych przedmiotów jak aparaty fotograficzne, buty, czyste ubranie i skarpetki. Trudno było brać te opowieści na serio, ale robiły one wrażenie nawet jeśli by przyjąć 5% ich prawdziwości. Postanowiliśmy więc przygotować się do opuszczenia pokładu. Jako pierwsze uszyliśmy ze znalezionych na pokładzie szmat i starych, fotelowych obić worki na aparaty. Z założenia miały one wyglądać niechlujnie i brudno. Następnie zajęliśmy się przygotowaniem obuwia na nocne spacery (uznaliśmy, że na dzień wystarczą sandały). Skleciliśmy je z kartonu i sznurka. Spodnie i koszulki upstrzyliśmy plamami obiadowymi tak by nie wyglądały zbyt czysto. Jako alternatywa pozostawały zawsze wymemłane spodenki od piżamy. Cel został osiągnięty - w stroju wyjściowym wyglądaliśmy nieźle by nie powiedzieć więcej.

Rzeczywistość

26. dnia podróży dotarliśmy do Ameryki. Pełni obaw opuściliśmy statek. Zgodnie ze wskazówkami marynarzy po wyjściu za bramy portu udaliśmy się prosto bez zatrzymywania, spokojnym aczkolwiek nie za wolnym krokiem uliczką odchodzącą od portu. "Dobrze" nastawieni przez marynarzy, nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, iż każda grupka ludzi to potencjalni bandyci. Najgorsze było to, że prawie na każdym rogu czaiło się po kilku miejscowych. Nie patrząc im w oczy mijaliśmy ich w milczeniu.
Dzielnica portowa nie sprawiała najlepszego wrażenia. Brudne ulice z walającymi się śmieciami, stara parterowa lub jednopiętrowa zabudowa, brak sklepów i nieliczne bary z grupkami autochtonów na zewnątrz tworzyły specyficzny klimat ulic. Poprawiała go nieco roślinność. Palmy, olbrzymie fikusy i inne egzotyczne rośliny przypominały, że jednak jesteśmy w Ameryce.
Strona:  [1]  2  3  4  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]