Aloha Honolulu!
artykuł czytany
8967
razy
Gdy byłam mała, często słyszałam powiedzenie: “pojedziesz do Honolulu małpy straszyć”. Zawsze więc to egzotycznie brzmiące miejsce kojarzyło mi się z wesołymi zwierzakami. Gdy wreszcie trafiłam do Honolulu, przekonałam się, że małpy można oglądać jedynie w ogrodzie zoologicznym, za to miasto i wyspy, których jest stolicą, mają znacznie więcej do zaoferowania. Wystarczy tylko wspomnieć o wulkanach ziejących czerwonymi gorącymi językami lawy, dżungli z gigantycznymi paprociami, malowniczych wodospadach i bajecznych plażach. Nie straszyłam więc małp, ale rozkoszowałam się urokami wysp, które bez przesady nazywane są jednymi z najpiękniejszych na świecie. Zwiedzanie archipelagu zaczęłam od Honolulu – miasta, w którym można spotkać ludzi ze wszystkich stron naszego globu.
Polsko – hawajskie powitanie
Na lotniskach europejskich nie obserwuję wzmożonej kontroli. Inaczej jest w Los Angeles, skąd mamy lecieć na Hawaje. Każdy bagaż jest dokładnie sprawdzany. W podręcznych torbach nie wolno mieć nic ostrego, nawet niewielkiego pilniczka do paznokci. Śmiesznie wygląda kolejka do bramki z wykrywaczem metalu, bowiem podróżni stoją przed nią na bosaka. Urządzenia kontrolują buty, niektórzy muszą nawet ściągać skarpety. Nikt jednak nie protestuje, nikt się nie denerwuje. Każdy przecież chce dolecieć do celu bezpiecznie. Jeden z Polaków, którego spotkaliśmy na lotnisku, opowiada, że miał ogromne kłopoty, ponieważ w Teksasie kupił atrapę amerykańskiego kolta. Nie znający przepisów ani języka angielskiego mężczyzna został zatrzymany i przez kilka godzin musiał tłumaczyć się, po co chciał zabawkę zabrać do samolotu. W końcu pistolet mu odebrano i starszy Polak mógł ruszyć w dalszą podróż.
W samolocie oglądam kolorowe foldery hawajskich wysp, dziewczyny z girlandami kwiatów na szyi i zastanawiam się, czy rzeczywistość będzie równie piękna, jak fotografie. Po pięciu godzinach lądujemy na lotnisku w Honolulu. Wychodzimy z hali przylotów i natychmiast uderza nas bujna zieleń okraszona kolorowymi kwiatami. Po kilkugodzinnym oglądaniu z okna samolotu wyłącznie tafli Oceanu Spokojnego kolorowe bugenwille, hibiskusy, oleandry, krotony, ogromne fikusy i palmy wydają się obrazkiem z barwnej ilustracji bajkowej. Nagle, zza rogu wyłania się blondynka w białej marynarskiej czapeczce i wesoło woła: - Aloha (witajcie) aniołki z Polski! Jestem Bożena Jarnot, właścicielka jedynego na Hawajach polskiego biura podróży. Na szyi każdego z nas zawiesza naszyjnik z pachnących upojnie plumerii. Takim wieńcem, zwanym przez Hawajczyków lei, wita się tu każdego turystę.
Hawaje to jeden z najpiękniejszych archipelagów Oceanu Spokojnego, wyspy “na końcu świata”, które od Polski dzieli ponad 13,5 tysiąca kilometrów. Jak mówi Bożena, gdyby wbić szpilę w globus w miejscu Hawajów, jej drugi koniec wyszedłby w... Stalowej Woli. -Dlaczego w Stalowej Woli? – śmieje się Polka. – Bo tam się urodziłam.
Archipelag składa się ze 136 wysp, wysepek i atoli o łącznej powierzchni blisko 17 tysięcy kilometrów kwadratowych i rozciąga się na długości 2400 km, poniżej Zwrotnika Raka. Wyspy: Oahu, Hawai, Maui, Kauai, Molokai, Lanai i Niihau zamieszkuje około 1,3 mln osób. Oahu nie jest największą wyspą, lecz ze względu na położenie stanowi centrum archipelagu. Na niej też znajduje się stolica, w której siedzibę ma gubernator i najważniejsze państwowe instytucje 50. stanu USA.
W lesie wieżowców
Zanim poznamy prawdziwe Honolulu, docieramy do Mekki turystycznej, jaką stanowi dzielnica wypoczynkowa Waikiki. Przed laty zbudowano ją na nadmorskim pasie, który trzeba było oddzielić od dalszej części wyspy kanałem. Piękne plaże z żółtym piaskiem to nie dzieło natury lecz człowieka. Piasek nawieziono tu statkami, po to, by zwiększyć komfort wypoczywających tu Amerykanów, Japończyków i innych turystów z całego świata. Słońce przypieka niemiłosiernie, mimo to tłumy wystawiają swe ciała na działanie jego promieni. Niektórzy chowają się w cieniu palm, rozkładając na zielonym trawniku obrusy z napojami i jedzeniem. Woda w oceanie jest ciepła i przezroczysta o kolorach, jakie oglądałam na folderach – błękitnym, turkusowym, szafirowym. Bajka. Na horyzoncie kołyszą się na wodzie żaglówki, eleganckie jachty i dziesiątki surfingowców szusujących na swych deskach po ogromnych falach.
Przy głównej promenadzie Kalakaua Avenue wybudowano setki hoteli – wieżowców. Można znaleźć tu super luksusowe apartamenty za kilkaset dolarów za dobę, jak i skromniejsze pokoje, gdzie za noc płaci się kilkanaście dolarów. Wszędzie, niezależnie od standardu, można wejść, pooglądać, wykąpać się w basenie, czy położyć na plaży – która na całej wyspie jest publiczna. W jednym z 30-piętrowych wieżowców zamontowano szklaną windę na zewnątrz budynku. Wjeżdżam więc na ostatnie piętro i oglądam całą panoramę Waikiki. To dopiero jest widok! Z jednej strony wygasły wulkan Diamond Head, z drugiej okalające Honolulu zielone wzgórza, potem turkusowe morze z żółtą plażą, budynki i port pełen przycumowanych jachtów.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż