Czas na Sudan
artykuł czytany
1054
razy
Budzisz się na łodzi o 6 rano, dźwięk dzwonu okrętowego dudni jeszcze w uszach podczas briefingu. Pijąc poranną kawę widzisz wokół kilka innych statków i wiesz, że jak nie będziesz uważał to wypłyniesz pod koniec nurkowania przy jednym z nich i kilkadziesiąt metrów pokonasz płynąc na powierzchni, często walcząc z zalewającymi twarz falami.
Po kilku wyjazdach na safari nurkowe do Egiptu, podczas których codziennie słyszysz zapewnienia, że tutaj, dokładnie w tym miejscu będą rekiny, a przynajmniej, że ktoś kiedyś, no…nie tak dawno je widział, chcesz naprawdę spotkać te cudowne stworzenia. Masz ochotę podziwiać najdoskonalsze zwierzęta w dziejach Ziemi, tak doskonałe, że nie zmieniły się praktycznie od kilku milionów lat. Poza tym męczą cię tabuny nurków pod wodą, nawet na pełnym morzu na głębokim południu w rejonie St. John`s czy wrakach północy.
Wtedy wybierasz Sudan, Dżumhurijjat as-Sudan, największe państwo afrykańskie, zamieszkałe przez 40 milionów ludzi, mówiących kilkudziesięcioma językami i dialektami, w którym analfabetyzm kobiet, mających średnio 5 dzieci sięga 50 procent. To legendarna Nubia na północy, z której pozyskiwano najwytrwalszych niewolników, tragiczny Darfur na południowym zachodzie, 4 katarakta Nilu, jeden z etapów wędrówki Stasia i Nel.
Do Sudanu nie można polecieć tak po prostu, jak do większości krajów świata. Z uwagi na brak placówki dyplomatycznej w Polsce wszystkie formalności trzeba załatwić w ambasadzie w Berlinie. Trwa to zwykle kilka miesięcy. Otrzymuje się promesę wizy, którą należy okazać na granicy sudańskiej.
Na Okęciu pierwsza niespodzianka-nadbagaż. Wprawdzie uprzedzano nas kilka dni wcześniej, że do Kairu przez Wiedeń cena za 1 kg nadbagażu wynosi 10 Euro ale nie traktowaliśmy tego poważnie. Do momentu ważenia. Na szczęście okazało się, że dzięki wcześniejszemu zgłoszeniu bagażu jako sportowy opłata zmalała wielokrotnie. Po raz pierwszy dotarło do mnie, że na świecie jest kryzys. I namacalnie odczułem dlaczego warto wejść do strefy euro.
Bezstresowa przesiadka w Wiedniu i po 3 godzinach lotu wylądowaliśmy w Kairze.
Miałem okazję podziwiać to miasto jeden raz. Po całonocnej jeździe autobusem z Sharm El Sheikh. W ciągu kilku godzin „zaliczyliśmy” wtedy Muzeum Kairskie, rejs feluką po Nilu, piramidy w pigułce i oczywiście „fabryki” papirusu oraz perfum. Była to standardowa wycieczka dla przyjezdnych, zaplanowana przez urzędników w ministerstwie turystyki w myśl maksymy „każdy musi zarobić na turystach”.
Oficjalnie w stolicy mieszka ok. 7 mln ludzi, w zespole miejskim 17 mln ale chyba nie są to dane wiarygodne. Wokół miasta stale budowane są osiedla, w których mieszkańców nikt nie liczył ponieważ oficjalnie ich nie ma, podobnie jak i budynków. Wszędzie piętrzą się stosy przez nikogo nie sprzątanych śmieci. W centrum miasta są dzielnice slumsów, gdzie czas zatrzymał sie przed kilkuset laty, nie dziwią spotykane stada wielbłądów i kóz. Budulcem domów jest glina, słoma i dykta a klimat ulicy bardziej przypomina bazar niż dzielnicę mieszkalną.