Jolanta Czupik, Dominik Stokłosa
Cinquecento z Krakowa do Dakaru
artykuł czytany
4535
razy
Od Djenne zaczynają się turystyczne atrakcje Mali. Nastawienie ludności jest odmienne, można przynajmniej swobodnie fotografować. Żeby się dostać do Djenne trzeba zapłacić podatek 1000 CFA, a potem za przeprawę promową w 2 strony 3000 CFA. Problem w tym, że prom nie pływa bo jest za niski stan wody. Ale za to jest odpowiednio wysoki, aby woda przelewała się przez maskę CC. Ogólnie trzeba przejechać przez wodę jakieś 25 metrów. Prom służy jako "bramka opłat". Sam bród jest stosunkowo głęboki i kamienisty, trzeba uważać. Przynajmniej zarządzający tam od biedy pomogą pchać samochód w razie problemów z przejazdem. W Djenne malowniczym miasteczku należy zwrócić uwagę na wielki gliniany meczet. Ciężko go ominąć gdyż wybudowany jest w centralnym miejscu miasta. Wstęp podobno 5000 CFA ale trzeba się targować i można wejść za 1000 CFA. Na przewodników lepiej nie zwracać uwagi i tak się nie odczepią. Sam meczet ma bardzo ciekawy system wentylacji w postaci uchylnych szybów na dachu. Najgrubszy mur sięga 2 m i to wszystko z "błotka".
Podobny meczet jest w Mopti, a i kilka mniejszych w okolicznych wsiach. W Mopti warto również pobyć w malowniczej przystani łodzi, które pływają do sąsiednich wiosek, a także na targu który w niczym nie ustępuje temu w Djenne. W okolicach Djenne złapaliśmy dwa razy gumę i to dzień po dniu. W tym za drugim razem była to chyba złośliwość ludzka, gdyż gwóźdź wyglądał na wbity lub podłożony specjalnie. 1500 km podróżowaliśmy bez zapasu. Dopiero w Bamako w warsztacie Good Year'a zdecydowaliśmy się na naprawę. Trwało to 10 minut i kosztowało 5000 CFA.
Najbardziej podobało nam się w odległym Hombori. Spaliśmy tam w glinianym hotelu w spartańskich warunkach, ale było warto, gdyż miało to swój urok. Samo Hombori to malownicza stara część miasta na górze z pięknym widokiem na okoliczne szczyty i pustynię, ale także nowocześniejsza część miasta w dole przy głównej drodze, gdzie odbywa się wielki targ, na który zjeżdżają wszyscy z okolicznych wiosek. W samym Hombori czy to starym czy nowym mogliśmy swobodnie filmować i robić zdjęcia. Ludzie byli życzliwi.
W Sevare gdzie spaliśmy w hotelu, poczęstowano nas śniadaniem złożonym z 2 niedogotowanych jajek, bagietki i marmolady. Nie byłoby w tym nic dziwnego (kuchnia malijska jest bardzo uboga) gdyby nie fakt, że zażądano od nas za ten przysmak 10 Euro. Odmówiliśmy bo śniadanie i tak miało być w cenie noclegu. Po interwencji szefostwa z rozstrojem żołądka i dźwigniętym ciśnieniem pojechaliśmy dalej.
Na płaskowyżu Bandiagary gdzie pomieszkują sobie Dogoni - antyczne plemiona - dowiedzieliśmy się, że tak znowu kolorowo to nie jest. Dogoni oczywiście są tylko, że się ucywilizowali, noszą spodnie, zegarki, t-shirty itd. Wybrali normalne życie. Ale w zamian za opłatę mogą momentalnie zmienić się w prymitywne plemiona z przed lat jakie widać na widokówkach. Trochę nas to rozczarowało ale to rozumiemy.
Z Bamako wybraliśmy się żółtą drogą do Kayes. Początkowo jest to równiutka szutrowa droga, ale za to potem to czysty off-road. Ale to z winy miejscowych, którzy pokierowali nas na objazd przez park narodowy, drogą którą oprócz osłów nic nie jeździ. Normalny trop węża i tyle jak to nazwaliśmy. Jest to droga wiodąca przez las o szerokości wózka ciągnionego przez osiołka, pomiędzy drzewami, poprzecinana głębokimi wąwozami wyschniętych rzek. Znaleźliśmy się tam gdyż nieuczciwi strażnicy byle zarobić 1000 CFA stwierdzili, że to jedyna droga do Kayes. Niestety to nieprawda, co potem sprawdziliśmy. No ale cóż, trzeba było przejechać raz po raz grzęznąc w błocie, ocierając podwoziem o głazy. Złamał nam się wspornik lewej poduszki silnika co powodowało dodatkowy stres, no ale o spawarce nie mogło być mowy na tym etapie. W miejscowości Mahina droga kończy się i pojawia się most na rzece długi na jakieś 200 m. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie to że jest to most kolejowy. Dobrze, że CC jest wąskie bo zdołaliśmy przejechać pomiędzy barierką a szyną po podkładach i śrubach ją trzymających. Ale i tak było to "chirurgiczne" zadanie. Chwile potem kolejna przeprawa tym razem promowa, a za nią powtórka z rozrywki. Poszukiwanie drogi, a raczej czegoś co mogło nią być. Droga to tor dla samochodów 4x4, CC biedne aż trzeszczało w szwach raz po raz atakując kałuże i wyrwy. W nagrodę przed samym Kayes na najgorszym bo skalistym odcinku drogi wodospad na rzece Senegal, gdzie mogliśmy odpocząć i wykąpać się swobodnie.
Samochód wyglądał jak po rajdzie safari. Silnik zamiast 3 miał praktycznie 2 pkt mocowania. Chłodnica zaklejona błotem. Żeby oderwać bagno od podwozia i nadwozia trzeba było użyć młotka i śrubokręta. Wbiliśmy jakąś śrubę w oponę z tyłu. Ale tak weszła że powietrze nie uchodziło. Od Kayes zaczyna się droga asfaltowa do Senegalu. Chyba najlepsza droga w Mali. Postanowiliśmy odpocząć 2 dni nad rzeką Senegal by mniej zmęczeni wjechać do Senegalu.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż