Na wielkim pastwisku - Góry Suhard
artykuł czytany
1928
razy
Kiedy wysiedliśmy na małej stacji kolejowej Jacobini w północnej Rumunii było już późne popołudnie. Posililiśmy się arbuzem zakupionym wcześniej na targu, gdzie można było kupić wyłącznie te owoce. Swoją drogą był to opłacalny zakup, w przeliczeniu na polskie złotówki kosztował nas około 50 groszy. Ale powróćmy do naszej wędrówki.
Tymże póznym popołudniem ruszyliśmy z Jacobini w Góry Suhard. Szliśmy przez regiel dolny, gdy przywitały nas maliniaki. Był wrzesień, a do tej pory nikt nie zbierał tu owoców. Wystarczyło stanąć przy krzaczku o wysokości 1,5 m i najadać się do woli. Trzeba było aż zrobić specjalny postój na deser, bo tempo marszu spadło drastycznie. Kiedy już się wszyscy posilili malinami, zaczęło się ściemniać i co gorsza popadywać. Gdy wyszliśmy ponad górną granicę lasu od razu rozbiliśmy namioty. Zebraliśmy drewno na ognisko i zaczęliśmy robić kolację. Ogień zaciekawił pasterza, który nieopodal miał szałas. Niestety nie udało nam się porozumieć z nim w żadnym znanym nam języku. Posługując się więc "międzynarodowym językiem migowym" udało nam się zakupić u niego dwa litry mleka. Cena była dla nas zaskakująca, dwa papierosy. Zorientowaliśmy się, że pasterze przebywający w górach mają co jeść i co pić. Zapewniają im to góry i zwierzęta, które hodują. Jedyne czego im brakuje to papierosy, po które musieliby schodzić do wiosek. A palą je nawet bardzo młodzi, często jeszcze nie nastoletni pasterze.
Nad ranem obudził nas ryk krów. Okazało się, że nie tylko dla pasterzy, ale i dla zwierząt byliśmy atrakcją. Bydło podeszło bardzo blisko namiotów i trzeba było uważać, by nie zniszczyły ich. Część krów zainteresowała się zaś ogniskiem, przy którym wygrzewały się, gdy robiliśmy śniadanie. Krowy towarzyszyły nam później przez dłuższy czas. Duża część Suchardu to pastwiska poprzegradzane drewnianymi płotami. Często one ratowały nas przed pędzącymi bykami, które trochę tak jak dzieci lubią zbiegać z górki i tratować wszystko na swojej drodze. Z tą różnicą, że są one są o wiele większe od dzieci. Idąc pięknymi połoninami spotkaliśmy także inne zwierzęta. Obok bydła pasły się także konie. Z dostojeństwem zajadały trawę, a ich sierść lśniła we wrześniowym słońcu. Mniej dostojnie, a na pewno bardziej głośno zachowywały się owce. Dźwięk dzwoneczków nie opuszczał nas przez cały czas wędrówki. Tam gdzie owce, muszą być też psy pasterskie. Piękne zarówno owczarki jak i kundelki prowadziły całe stada, a z oddali pozdrawiał nas pasterz.
Towarzystwo zwierząt urozmaicało nam trasę połoninami, z których roztaczały się widoki między innymi na góry pogranicza rumuńsko-ukraińskiego. Po pewnym czasie pastwiska jednak pojawiały się coraz rzadziej. Przed nami zaś ukazał się Omul, najwyższy szczyt Suhardu. Zbliżając się do niego niestety niebo zaczęło się chmurzyć. Gdy już dotarliśmy do przełęczy pod szczytem, Omul był już cały w chmurach. Wokół zaś rozciągał się pas kosodrzewiny, który okazał się trudnym przeciwnikiem w walce. Aby przedostać się dalej musieliśmy zmierzyć się z kosówką. Wszyscy zostali podrapani, niektórzy stracili folie chroniące karimaty, a nawet zostały porwane części garderoby. Taki był bilans strat po wyjściu z kosodrzewiny. Na otarcie łez pozostały nam jagody. Góry Suhard znów zgotowały nam pyszny deser, od którego trudno było odejść.
Idąc przez Suhard oprócz pasterzy spotkaliśmy niewielu ludzi. Były to dwie grupy turystów. Jedna z nich przyjechała tu konno. Mijaliśmy ich w trakcie popasu. Okazało się, że są to Brytyjczycy. Narodowości drugiej grupy nie udało nam się ustalić. Byli to rowerzyści, którzy tylko przemknęli obok nas. Pasterski charakter gór wymusza istnienie dróg, jak widać idealnych dla kolarstwa.
Przed przełęczą Rotunda oddzielającą Suhard od Gór Rodniańskich natkneliśmy się na duże gospodarstwo pasterskie. Zakupiliśmy tam ser i mleko, a co poniektórzy mieli jeszcze okazję napić się "palinki", ichniejszego bimbru.
Najedliśmy się owoców, uciekaliśmy przed bykami, szliśmy wraz z owcami poganianymi przez psy pasterskie, rozmawialiśmy za pomocą tylko rąk z pasterzami robiąc u nich zakupy, podziwialiśmy piękne widoki. To i jeszcze wiele innych rzeczy udało nam zrobić podczas krótkiego kilkudniowego pobytu w Suhardzie, górach które w mej pamięci zawsze pozostaną jednym wielkim pastwiskiem z owocowymi enklawami.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż