podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Ameryka Południowa » Wenezuela - zaginiony świat (luty 2004)
reklama
Edyta Michalak, Sergio Yrigoyen Luna
zmień font:
Wenezuela - zaginiony świat (luty 2004)
artykuł czytany 4635 razy
Zmęczyć się, przetrzepać myśli i być jak najdalej. Miał być Tybet, a wyszła Wenezuela. Też dobrze. Jako osoba lubiąca towarzystwo postanowiłam dołączyć do wyprawy organizowanej w tym czasie pod Salto Angel i na Roraimę.Tuż przed wyjazdem nasunęły mi się wątpliwości czy to dobry pomysł jechać z ludźmi, których kompletnie nie znam ale jak to zwykle bywa, najfajniej jest tam, gdzie się nie chce jechać. Co mi dał ten wyjazd?Lepsze poznanie samej siebie w kompletnie nowych warunkach, przestałam emocjonować się sprawami, cieszę się z małyh rzeczy. I odnalazłam w zaginionym świecie prawdziwego dinozaura, a to jest dopiero odkrycie!

CARACAS

W Caracas spędziłam tylko jeden wieczór, gdzieś na obrzeżach. Odradzano nam wypad w miasto, więc posiedziałam na krawęzniku przed hotelem wdychając zapachy ulicy, przyglądając się papugom, po czym grzecznie poszłam spać. Z rana grupą zawitaliśmy w pobliskim barze, gdzie przez dudniącą muzykę nie słyszałam własnych myśli. Soczysta sałatka z owoców tropikalnych, mniam, mniam ale nie, nie... trzeba było spróbować coś lokalnego typu arepa, strzępy wołowiny i czarną fasolę. Raz wystarczy.

CIUDAD BOLIVAR

Załadowali nas do czegoś przypominającego buso-jeepa celem odstawienia nas na stację autobusową. Trochę pojeździliśmy po mieście, bo nasz kierowca mało się orientował gdzie jest, w ostatniej chwili zdążyliśmy na autobus do Ciudad Bolivar. Przed nami 8 godz jazdy.Nic specjalnego po drodze, autostrada, jakieś plantacje, domy z kartonów, aha! Przekroczyliśmy most na Orinoco.. Delektując się whiskaczem przywiezionym z Polski nie zdawałam sobie jeszcze wtedy sprawy, że istnieje coś lepszego - rum Cacique! Przywitał nas Peter,Niemiec prowadzący posadę dla turystów. Jechaliśmy znowu buso-jeepem i gdzieś pomiędzy łąkami, wsiami nagle znalezliśmy się jak w oazie, milutkim miejscu z uroczymi rustykalnymi pokojami, basenem, kuchnia i jadalnią na zewnatrz w ogrodzie z hamakami, mini zoo, bilardem. Jedyny mankament to parawany do WC albo i to nie, zamiast drzwi. Byłam padnięta, więc postanowiłam nie integrować się dalej z grupą i pójść spać.

CANAIMA

Towarzystwo z rana nie wyglądało świeżo i dziwnie tylko mi dopisywał apetyt przy śniadaniu. Przed nami lot Cessną do Canaimy - wioski odciętej w dżungli. Jak najwięcej bagażu postanowiliśmy wysłać osobnym transportem do Santa Eleny,bazy wypadowej na Roraimę i Gran Sabanę.
Poczekalnia na lotnisku z malowidlem ściennym przedstawiającym wodospady, dziadek w kapeluszu wygladajacy jak z innej epoki, duchota, na płycie lotniska wielki wojskowy bombowiec. A na mnie czeka 5 osobowa Cessna. Czy ja naprawdę chcę wsiąść do tej puszki na wlasne zyczenie? Wcisnęlam się na tylne siedzenie, kolana pod brodą i poddałam tej podróży całkowicie. Wymyślaliśmy różne sceny katastroficzne z naszym udziałem i wydawało nam się to takie śmieszne! Ale widoki! Cudo! Pod nami rozlewiska, koryta rzeczne, obłoczki jak malowane i wynurzające się nagle tepui porośnięte dżunglą. Powitanie na lotnisku przez naszego przewodnika - Jose. Większość rzeczy zostawiliśmy w hamakowni we wsi i wyruszylismy na podbój rzeki Carrao i Churun. Nie wiedziałam co mnie czeka, więc radośnie wsiadłam do kilkuosobowego drewnianego czułna typu kanu. Czas upłynął nam bardzo emocjonująco: non stop zimny prysznic z frontu czułna, niski poziom wody powodował, że wyskakiwaliśmy z łodzi, żeby ją przepchnąć. Co jakiś czas znosiło nas do brzegu i uderzaliśmy w drzewa, bardzo nam się ta zabawa spodobała.Zresztą jak już się jest na rwącej rzece to nerwy w niczym nie pomogą, zwłaszcza, że i tak nie ma gdzie wysiąść, no chyba, że ktoś chce samotnie iść przez dżunglę.Po obu stronach rzeki lasy tropikalne bez zadnych odgłosów ptaków, to było zaskakujace, za to od czasu do czasu widzielismy przefruwające kolibry. W tle cały czas towarzyszył nam majestat tepui. Po osmiu godzinach siedzenia na drewnianej ławce miałam serdecznie dosyć. Panowie urzadzili sobie na tyłach łodzi leżakownie ale jakoś nie chcieli się nią dzielić ze słabą istotą. Dotarlismy pod Auyan tepui, gdzie na brzegu rzeki w dzungli mieliśmy przenocowac w hamakowni. Przed nami widok na Salto Angel. Świetnie! Wypiliśmy resztki whiskacza, w obozie byli tez inni turysci, po zmroku wylączyli generator i wszyscy poszli spac z kurami. Pierwsza noc w hamaku. Przypomniał mi się film Obcy, wygladalismy wszyscy jak larwy zawiniete w kokon, jeden gwałtowny ruch i pozostałe hamaki podskakują jak piłeczki. Do tego ktoś głośno chrapie. Dostałam ataku śmiechu i nie mogłam się uspokoić. Zeszłam więc nad rzeke, żeby się wysmiać do woli. Spoglądałam na rozgwiazdzone niebo lezac na kamieniach, gdy nagle coś po mnie przebieglo. A ja co? Dalej leżę. Mało to rozsądne ale tak własnie zaczal na mnie działac pobyt w Wenezueli.

SALTO ANGEL

Bladym switem ruch w obozowisku nie pozwolil czlowiekowi wyspac się dluzej, rozpoczelo się szalenstwo fotografowania wodospadu, chcac nie chcac poszlam tez popatrzec na to zjawisko. Znowu wsiadka do lodzi, cale szczescie już krócej, a potem wedrowka przez las i wspinaczka pod Salto Angel. Podejście pod wodospad łatwiutkie. Wypsikaliśmy się na moskity, a zadnych tam nie było, temperatura w sam raz, więc bardzo się nie spociliśmy. Widok zachwycający. Sam Salto Angel ledwo tryskał, bo była pora sucha, natomiast kanion naprzeciwko zapierał dech w moich niewielkich piersiach. Mniejsze wodospady pod Salto Angel tworzyły oczka wodne w których moglismy popluskac. Z powrotem niespodzianka - znów przyjemność posadzenia zbolałego tyłka na kilkugodzinną przeprawe łodzią po rzece do Puerto Ucaima w Canaimie. Tak, żeby się poobcierac do konca. Łodzie ugrzęzły więc musieliśmy wysiąść i dalej ok. 1 godz iść na piechotę przez Sabanę. Wieczorem zorganizowalismy rum Cacique, wspaniale smakuje z cola, dalsza część wieczoru jak za mglą. Dla sprostowania dodam, ze zabijalismy bakterie - żeby nikt nie posadzil mnie o naduzycie alkoholowe.

CANAIMA LAGUNA

Jak tu iddyllicznie! Wioska indiańska w srodku dzunglii, laguna, rozlewiska porosniete palmami, piaszczysta plaza i widok na wodospad Salto Hacha. I nagle szczyt luksusu - bar przy plazy kryty strzechą i ogromny hotel. Rzucilismy się na ten bar, testujac wiekszosc z serwowanych tutejszych, tropikalnych drinkow, była godzina ok. 11:00 rano. A potem slinka na rybke i biale wino w tym hotelu, cudowny plan po kilku dniach jedzenia spaghetti i kurczakow z ryzem. A tu przykrość. Hotel okazal się nieczynny, moglismy sobie posiedziec przy pustym barze i popatrzec na rybe w menu. Znowu zaklad co będzie na kolacje: kurczak czy spaghetti? Nie poddalismy się, uderzylismy na bar obok naszej hamakowni. Wielka i pusta weselna sala, rytmy marengue, a na polkach rum. Pomarudzilismy troche i poszlismy spac.

SANTA ELENA DE UAIREN

Mało nam było Salto Angel, postanowilismy więc zatoczyć koło Cessną zanim polecimy pod granice z Brazylią. Niewiem czemu słyszałam muzyke z filmu Out of Africa, widok był absolutnie wspanialy, majestatyczny i dajacy odczuc jak krótko jestesmy na tej ziemi. Prawdziwy swiat zaginiony, latwo można było wyobrazic sobie dinozaury. Za dlugo nie moglam doceniac tego co widza moje oczy, ponieważ przez turbulencje mój błędnik zwariował. Po około 2 godzinach blada wytoczylam się z tej puszki. Mignął mi przed oczami jakiś przystojny latynos, który się ze mną przywitał , wpadlam bo baru obok na zimne piwo i od razu poczulam się lepiej. Zakwaterowalismy się w centrum miasta w posadzie. Czyste pokoje z lazienkami i oczywiście rum na powitanie. Eric i Sergio - nasi opiekunowie zaproponowali po poludniu krotki wypad do Brazylii. Zakupilam hamak i meczete (do dzis nie majace swego przeznaczenia u mnie w domu). Sergio dorwal gitare, usiadl w sklepie na dywanach i zaczal sobie spiewac. Zwabiła mnie melodia i jego głos, więc się dosiadłam. Potem szwędalismy się po bazarze popijajac Campirini. Wieczorem zostałam zaproszona do lokalnego baru, oczywiście pojawiłam się z cała grupą, grali w bilarda, a ja koniecznie chciałam nauczyć się tańczyć marenge. Nie powiem, szlo mi bardzo dobrze. Przed pożegnaniem Sergio zapytał czy chciałabym żeby poszedł ze mną na Roraimę. Ja naprawdę odpowiedziałam, że jasne?!..
Strona:  [1]  2  3  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]