Caracas - miasto klaksonów
artykuł czytany
7137
razy
Caracas nocą wygląda bajecznie. Tysiące małych, świecących punkcików na wzgórzach miesza się z gwiazdami. Trudno dostrzec granicę między ziemią i niebem. Jasne światło dnia pokazuje obraz charakterystyczny dla wszystkich wielkich miast Ameryki Południowej - kontrast między bogactwem i niewyobrażalną wręcz nędzą.
Caracas zawdzięcza swe istnienie hiszpańskiemu kapitanowi Diego de Losada, który w 1567 r. przybył do doliny położonej na wysokości 900 m n.p.m. o łagodnym klimacie, w której liczne rzeki zapewniały obfitość wody, a niewielka odległość od morza - dogodny kontakt ze Starym Światem. Założone przez siebie miasto nazwał Santiago de Leon de Caracas - od zamieszkującego ten rejon indiańskiego plemienia Karaków. W 10 lat później gubernator Juan de Pimental przeniósł tu z Coro stolicę Wenezueli.
Dzisiejszy wizerunek miasto zawdzięcza przede wszystkim dwóm czynnikom: trzęsieniom ziemi i decyzjom generała Marcosa Pereza Jimeneza. To za jego dyktatury, w latach pięćdziesiątych, w okresie wielkiego boomu naftowego, nastąpiła tu prawdziwa eksplozja urbanistyczna. Trudno uwierzyć, że czterdzieści lat temu, w sławnej dziś ze swych drapaczy chmur stolicy, niewiele było budynków, które miały więcej niż trzy piętra. Dziś subcentra o pięknych poetyckich nazwach Chacaito, Las Mercedes, Bello Monte, Altamire poprzecinane są sieciami autostrad “Pulpo” (Ośmiornica), “Arania” (Pająk), “Cota Mil” (Poziom 1000).
Caracas określane jest mianem najhałaśliwszej metropolii na świecie. Upodobanie tutejszych kierowców do używania wymyślnych przeraźliwych klaksonów powoduje, że oprócz smogu, głównie decybele wypełniają dolinę, w której zalega miasto. Korki uliczne do tego stopnia wrosły w tutejszy krajobraz, że caraguenos (mieszkańcy Caracas) mają już własny słownik wyróżniający ich typy - galletos to korki zwyczajne, colas - długie rzędy samochodów poruszające się w żółwim tempie, a trancas to beznadziejny, długotrwały bezruch pojazdów. Na ten stan rzeczy wpływa nie tylko ogromna ilość samochodów, do której nie przystosowane są drogi, ale także ich jakość - do tej pory ogromną część pojazdów stanowią ośmiocylindrowe zdezelowane potwory pochłaniające ogromne ilości benzyny. Kierowcy, podobnie jak w innych krajach tego kontynentu, oprócz upodobania do klaksonowych koncertów, pałają miłością do ulicznych ściganek, za nic mając wszelkie znaki ograniczające prędkość.
Caracas położone jest w dolinie nadbrzeżnego łańcucha gór Cordillera de la Costa. Dolina wypełniona jest luksusem - pięknymi willami, centrami handlowymi i administracyjnymi, parkami, promenadami, hotelami; wzgórza zaś ogromnych rozmiarów nędzą. Tak pięknie błyszczące nocą światła sięgające nieba okazują się w dzień tysiącami bud, szałasów, chat, szop rozciągających się bezładnie na wzgórzach. To ranchos - tutejsze slamsy. Ponieważ wewnątrz kraju panuje bieda, ludzie ściągają do stolicy w poszukiwaniu pracy czy jakiegokolwiek zarobku umożliwiającego egzystencję. Gnieżdżących się w prymitywnych budynkach z kawałków dykty, blachy, skrzynek - ranchitos - żyje tu podobno ponad milion. Stanowią oni jedną trzecią wszystkich mieszkańców Caracas. Pesymiści twierdzą, że jest ich znacznie więcej, ale nikt tak naprawdę nie wie, ile osób żyje w barrias, ile się rodzi, ile umiera - do większości dzielnic biedoty nie zapuszcza się nawet uzbrojona policja.
Zbudowane byle gdzie i byle jak “domy” nie wytrzymują trzęsień ziemi, ulewnych deszczy czy silnych wiatrów. Podczas każdej pory deszczowej ze zboczy gór zjeżdżają całe chaty przygniatając dziesiątki i setki ich mieszkańców. Po deszczu, gdy z gór ku miastu spływają nieczystości, całe Caracas wypełnione jest obrzydliwą wonią, kanały zatykają się notorycznie. W ranchos nie ma wodociągów - ludzie korzystają z nielicznych, przeważnie zanieczyszczonych studni. Tam, gdzie doprowadzono wodę, nikt jej nie oszczędza.
Rozkradzione kurki powodują, że leje się ona z ulicznych kranów bez przerwy. Władze miasta, które mają ogromne kłopoty z dobrą pitną wodą, ograniczają ją w brutalny sposób co dwa, trzy dni zamykają jej dopływ do dzielnic biedoty. Z prądem jest lepiej - większość mieszkańców podłącza swoje budy nielegalnie do najbliższego słupa z przewodami elektrycznymi. Na kradzież energii elektrycznej rząd przymyka oczy.
W barrios, dzielnicach nędzy, funkcjonują szkoły, jednak niewiele dzieci do nich uczęszcza. Malcy muszą opiekować się swoim młodszym rodzeństwem, albo zarabiać na życie poprzez wynajmowanie się do różnych zajęć, kradzież, żebranie, prostytucję. Większość z nich nie zna swoich ojców. W niektórych dzielnicach sami mieszkańcy powołują organizacje do utrzymywania jako takiego porządku, jednak wciąż od ciosu nożem ginie mnóstwo ludzi.
Przeczytaj podobne artykuły