Do Indian przez dżunglę
artykuł czytany
3435
razy
Większość ludzi kojarzy Panamę tylko z Kanałem, który łączy w najwęższym przesmyku Atlantyk z Pacyfikiem, ale mało kto wie, że w kraju tym, dzięki zahamowaniu budowy Trasy Panamerykańskiej, udało się zachować prawie pierwotną dżunglę, w której bogactwa egzotycznej flory i fauny odkryte są przez człowieka tylko częściowo. Dzięki temu również tysiące Indian mogą żyć w niewielkich wiejskich społecznościach kultywując bez przeszkód dawne tradycje.
Każdy, kto odwiedza Panamę, obowiązkowo zalicza strefę Kanału - czystą, piękną i bardzo... amerykańską. Aby poznać prawdziwy kraj, warto wybrać się nieco dalej. Najpierw jednak trzeba przejechać przez nowoczesną miejską dżunglę stolicy zwanej "miastem banków".
Panama City to miasto ogromnych kontrastów. Swoją siedzibę w nowoczesnych szklanych wieżowcach znalazło tu ponad 120 największych światowych banków. Są tu dzielnice dyplomatów i zamożnych mieszkańców z eleganckimi willami. Jest też starówka, która, niestety, obecnie wygląda na bardzo zaniedbaną. Najbardziej prestiżowe kiedyś miejsce stało się obecnie siedliskiem biedoty, przestępczości, pijaństwa i narkomanii. Pożary i trzęsienia ziemi wygoniły z kolonialnych kamienic bogatych, w miejsce których natychmiast pojawiła się biedota. Mało kto płaci tutaj czynsze, a dewastacja budynków postępuje w zatrważającym tempie. Obdrapane, brudne ściany, powybijane okna, śmierdzące korytarze, drzwi sklecone z byle czego to obraz pięknych kiedyś kamienic. Rząd planuje wybudować poza miastem osiedla tanich domków, do których chce przeprowadzić tutejszą ludność, jednak nie wiadomo, czy przyzwyczajeni do mieszkania w centrum, łatwo się na to zgodzą.
Wędrowaliśmy po starówce w niedzielne popołudnie. Gdy tylko wysiedliśmy z autobusu, od razu pojawił się policjant na rowerze z gotowym do strzału karabinem. W pierwszej chwili przestraszyłam się, jednak funkcjonariusz bardzo uprzejmie ostrzegł nas, by nie oddalać się od grupy, ponieważ w niedzielne popołudnie większość mieszkańców dzielnicy jest pijana, a co za tym idzie - skora do awantur. Prosił też o szczególne zwrócenie uwagi na sprzęt fotograficzny, portfele i paszporty. Na początku nie przejęliśmy się tym zbytnio, jednak wchodząc coraz głębiej w gąszcz wąskich uliczek z wdzięcznością patrzyliśmy na młodego policjanta. Przed domami, wprost na chodnikach biesiadowali mężczyźni i kobiety, śmiali się, rozmawiali, kłócili. W wielu miejscach stali całkowicie odurzeni narkomani. Kilkadziesiąt metrów dalej, na prymitywnym boisku chłopcy rozgrywali mecz piłki nożnej. Na ławkach deptaku przycupnęły prostytutki bardzo śmiało zaczepiające naszych kolegów. Nie, ta dżungla zupełnie nie przypadła mi do gustu.
Następnego ranka mieliśmy wyruszyć do Indian. Wcześniej trzeba było zapowiedzieć swoją wizytę, gdyż mieszkańcy deszczowych lasów nie należą do zbyt gościnnych.
Indianie stanowią zaledwie 8 proc. ludności Panamy. Żyją w plemionach, głównie na zachodzie i wschodzie kraju. Najbardziej znane grupy to Cuna, Chocó i Guaymi. Guaymi, którzy stanowią najliczniejszą grupę panamskich Indian, żyją w pobliżu granicy z Kostaryką. Cuna na wyspach San Blas leżących w niewielkiej odległości od lądu stałego, na przestrzeni blisko 350 km wzdłuż karaibskiego wybrzeża Panamy. Wyspy są własnością wszystkich Indian i bez ich zgody nikt obcy nie może na nich przebywać. Chocó zamieszkują głównie dżunglę w okolicach Darien, które stanowią Park Narodowy. Jedynymi szlakami komunikacyjnymi są tu rzeki i strumienie, gdyż właśnie tu przerwano budowę Trasy Panamerykańskiej. Prowadząca od Alaski aż po Ziemię Ognistą droga kończy się w odległości 280 km na południowy wschód od miasta Panama. Transkontynentalna szosa zmienia się w wyboistą, polną drogę wiodącą wzdłuż Rio Chucunaque. Chociaż do granicy kolumbijskiej jest zaledwie 60 km, można tam dotrzeć tylko pokonując niemal dziewiczą, wilgotną i gorąca dżunglę. Ekolodzy uważają, że rozcięcie deszczowego lasu drogą miałoby katastrofalne następstwa zarówno dla fauny i flory jak i dla życia miejscowych Indian, ponieważ po budowniczych przybyliby tu na pewno osadnicy karczujący tropikalny las pod swoje osiedla i pola.
Nas zaproszono do wioski Indian Embera, których podobno żyje w Panamie i Kolumbii tylko dziewięćdziesięcioro. Dojechaliśmy wyboistą drogą do rzeki Chagres, po czym przesiedliśmy się na drewnianą łódkę wydrążoną z jednego pnia i udaliśmy się najpierw na podbój dżungli, potem Indian. Przewodnik - również pochodzenia indiańskiego, przestrzegał, że Embera rządzą się własnymi prawami, które i my, na czas pobytu w wiosce, musimy przestrzegać. Nie należy odmawiać poczęstunku, przy powitaniu dobrze jest powiedzieć coś w ich języku, no i mile widziane są wszelkie podarki.
Łódka, którą sterował wymalowany na czerwono Indianin, cicho płynęła po rzece otoczonej dziewiczą dżunglą. Samych tylko drzew jest tutaj ponad 300 rodzajów - ponad sześciokrotnie więcej niż w całej Europie Środkowej. Naukowcy sądzą, że w tutejszym lesie występują jeszcze liczne nie odkryte gatunki roślin i zwierząt. Można tu spotkać jaguary, pumy, oceloty, tapiry, małpy, krokodyle, aligatory a także liczne gatunki ptaków, w szczególności tukany, papugi, kolibry i harpie. Te ostatnie, mierzące metr długości, mające szpony wielkości ludzkiej ręki, należą do największych latających ptaków. Żyją tu również płochliwe, aktywne nocą, zagrożone wyginięciem kapibary - największe (osiągające 1,3 m długości) gryzonie na świecie.