W poszukiwaniu zimy
artykuł czytany
1670
razy
Pod koniec stycznia wróciliśmy do Polski, Grzegorz pracował w Hiszpanii, ja zaś studiowałam w Finlandii, gdzie zrobiłam sobie krótką, bo "zaledwie" półtoramiesięczną przerwę w nauce. Mieliśmy dwa tygodnie na przygotowania.
Czwartego lutego wyruszyliśmy promem z Gdańska do Nyneshamn. W południe byliśmy w Szwecji. Odwiedziliśmy znajomych. Wypiliśmy kawę, zamocowaliśmy rurę wydechową, która częściowo odpadła już na promie i ruszyliśmy dalej. Po przejechaniu 200 kilometrów, w okolicy Borlange, samochód odmówił posłuszeństwa i nie można było zmienić biegu. Noc spędziliśmy na stacji benzynowej. Było zaledwie -2, więc nie włączaliśmy nawet ogrzewania. Rano w samochodzie było 0 stopni, ale śpiwory do +5 zdały egzamin. Na lawecie docieramy do Falun, gdzie znaleźliśmy taniego, jak na Szwecję, i niezajętego mechanika. Wspominam o tym, gdyż we wszystkich warsztatach mówiono nam, że najbliższy wolny termin jest za dwa tygodnie. Noc spędziliśmy u Polaków, których spotkaliśmy koło warsztatu.
Następnego dnia wieczorem ruszyliśmy w dalsza podróż. Koło godziny 20 dojechaliśmy do Ratviku. Ślicznej miejscowości, w której centrum znajduje się pomost łączący brzeg jeziora Siljan z maleńką wysepką. Spacer po pomoście zajmuje około 15min w jedną stronę. Mimo że było zimno i wiał przeszywający wiatr, warto było. Wysiłek nagrodzony został piękną, nocną panoramą miasta u podnóża gór.
Österdal. Latem 2005 mieliśmy okazję spać na malutkim półwyspie nad jej brzegiem. Zatrzymaliśmy się na parkingu i wyciągnęliśmy ogrzewanie pokładowe a raczej coś, co Grzegorz tak nazwał. Był to mechanizm ze starego samochodu marki Zaporożec. O tym dowiedziałam się po fakcie. Niby działało, ale ja czułam spaliny, więc nie byłam przekonana, co do wynalazku. Moje wątpliwości potwierdziły się, kiedy to za oknem zobaczyłam płomienie. Cudowne ogrzewanie zaczęło się palić, więc nie pozostało nam nic innego jak włączyć silnik i iść spać. Na dworze było - 15.
Rano ruszyliśmy do parku Fulufjället położonego 25 km od Särny. Naszym celem był Njupeskär, najwyższy wodospad w Szwecji liczący 93 metry. Płaska dolina a nad nią wysokie i strome zbocza gór zbudowanych z piaskowca zrobiły na nas wrażenie. Byliśmy przygotowani na 8km spacer w rakietach śnieżnych. Na szczęście trasa była przetarta przez narciarzy, dlatego też obyło się bez ich użycia. Włożyliśmy je dopiero pod samym wodospadem.
Wróciliśmy do samochodu w godzinach popołudniowych, mieliśmy jeszcze trochę czasu by kontynuować podróż do Trondheim. Z biegiem trasy krajobraz zaczął się zmieniać. Z zalesionej i raczej pagórkowatej Szwecji zaczęliśmy wjeżdżać do Norwegii gdzie krajobraz bardziej przypominał Alpy. Bardzo wąskie drogi wzdłuż wijącej się rzeki, do której schodziły strome zbocza gór. Raz po raz mijaliśmy zamarznięte wodospady i malutkie mostki zawieszone nad rzeką. Przejeżdżaliśmy przez tunele i drogi wycięte w skale. Ile razy mijaliśmy TIR-y zastanawiałam się jak to możliwe, że jeszcze żyjemy. Na szczęście Grzegorz jest zawodowym kierowcą, więc przywykł do mijania się lusterko w lusterko.
Kiedy zaczęło się robić ciemno zdecydowaliśmy zatrzymać się na obiad. Grzegorz wybrał bardzo niefortunne miejsce na postój. Chciał wjechać na małą, ale stromą i oblodzoną górkę. Niestety nie dojechaliśmy nawet do połowy, bo samochód nagle stanął, a potem zaczął się zsuwać.Wylądowaliśmy w dosyć wysokim rowie. Przednie koła naszego samochodu nie dotykały podłoża. Z opresji uratował nas właściciel domu na szczycie górki, który po 2 godzinach, przy pomocy swojego traktora, wyciągnął nas z rowu. Stwierdził, że nie byliśmy pierwsi. Niestety było to dla nas słabe pocieszenie. Następnie przejechaliśmy około 20 km i zatrzymaliśmy się na noc na parkingu przy drodze.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż