Chibiny - przez kopalnię na szczyt
artykuł czytany
16071
razy
Inni ludzie
Oprócz rodzinki biwakującej nad rzeką Partimjok spotkaliśmy tylko jednego młodego Mokwiczanina, który na co dzień pracuje w banku. Naturalne jest, że potrzebuje czasem ucieczki na łono natury. Wędruje przez Chibiny sam, łowi ryby w jeziorach, śpi w namiocie.
W centralnej części Chibin w dolinie rzeki Kunijok znajduje się baza kontrolno-ratowicza. Nie mieliśmy wymaganej w Rosji registracji, więc obawiając się ewentualnej interwencji milicji obeszliśmy bazę szerokim łukiem.
W jednej z dolin trafiliśmy na fragmenty ośrodka, który nigdy nie powstał. Pod jego budowę wyrównano duży obszar ziemi, część wylano betonem, powstały już pierwsze konstrukcje żelazo-betonowe. Dziś wszystko zarasta, a ściany pękają.
Jazda do domu
Ostatnią noc spędziliśmy w wąwozie nad niewielkim jeziorem. Rano zbudziło nas rześkie powietrze, które nocą zsunęło się po stoku do dna doliny. Wiał chłodny wiatr, więc szybko ruszyliśmy w dół, żeby się rozgrzać. Zmarznięci szliśmy długo w cieniu gór. Do Kirowska zostało jeszcze 15 km. Szutrowa droga była pusta, każdy krok wzbijał w górę chmurą żółtego pyłu. Słońce powoli wynurzało się zza grzbietu. Nagle za naszymi plecami usłyszeliśmy samochód, który zatrzymał się tuż obok nas. Ciemna szyba pasażera powoli zsunęła się i ujrzeliśmy za kierownica młodego chłopaka. Bez słowa otworzył drzwi. Zagrzmiało "Red Hot Chilli Peppers". Wsiedliśmy do czarnej Łady. Głośniki na tylniej desce trzęsły się od rezonansu. Miałam wrażenie, że będę świadkiem eksplozji tranzystorów. I wtedy w lusterku ujrzałam niebieskie oczy naszego kierowcy. Nosiły ślady nieprzespanej nocy i zabawy z niedozwolonymi przez społeczeństwo używkami. Ruszył z piskiem, na szczęście nie mógł rozpędzić się na krętej i wyboistej drodze. Po chwili wyciągnął w naszym kierunku dłoń z plastikową butelką piwa "Baltiki". Zakurzył papierosa. "Can't stop" ryczało z głośnika, a młodzieniec wiózł nas w dół doliny do Kirowska. W końcu skręciliśmy z głównej drogi w lewo, potem w prawo i wjechaliśmy naszą Ładą z przyciemnianymi szybami, rycząc hardkorowo, na teren ośrodka Uniwersytetu Moskiewskiego, na środek placu, gdzie właśnie trwała poranna zbiórka studentów. Podaliśmy sobie dłonie i Jura odjechał w kierunku tylko sobie znanym.
A my zabrawszy bagaże pojechaliśmy autobusem do Apatytów, skąd wieczorem odjechaliśmy do Brześcia.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż