Hiszpania inaczej
Geozeta nr 3
artykuł czytany
7015
razy
Do Cienci przyjechałem już po zmierzchu. Nie bardzo wiedziałem gdzie szukać noclegu więc ruszyłem nad Rio Jucar. Nad horyzontem dały się zauważyć błyskawice. Burza zbliżała się szybko, nim zdążyłem rozbić namiot już lał deszcz i wiał porywisty wiatr. W efekcie przemoczyłem cały mój dobytek a do tego porządnie się ubłociłem.
Następnego dnia o świcie udałem się do centrum. Tradycyjnie dzień zacząłem od śniadania w parku. Tu też rozłożyłem rzeczy do suszenia, a część uprałem korzystając z pompy.
Czekając aż przeschną poleżałem na ławce, umyłem włosy, wypiłem herbatę, kawę napisałem kartkę do znajomych, znowu napiłem się herbaty i niepostrzeżenie zbliżyło się popołudnie.
Powoli zacząłem zbierać rzeczy i pakować je do plecaka gdy pojawiła się rodzina cyganów: dwie kobiety, trzech mężczyzn i czwórka dzieci, choć tego nie jestem pewien. Zasiedli na ławce nieopodal, jedli kanapki popijając piwem. W pewnym momencie jeden z mężczyzn podszedł do mnie i zaprosił na piwo. Nie odmówiłem i zabrawszy paczkę ciastek przysiadłem się do nich. Dostałem butelkę piwa i tak rozpoczęliśmy popołudnie. Podczas rozmowy o Polsce i losie Cyganów na świecie, zabrakło złotego płynu. Gospodarze natychmiast rzucili hasło wyruszenia na zakupy. Pojechaliśmy starym samochodem, nawet nie wiem jakiej marki, do centrum. Tu kupiliśmy, a właściwie to oni kupili piwo i nawet nie chcieli słyszeć o tym żebym ja dorzucił trochę pieniędzy, bo przecież jestem gościem. Zakupy były dość obfite i zapowiadały długą posiadówę w parku.
Tak też się stało. Kolejne kilka godzin spędziliśmy rozmawiając o wszystkim i o niczym. Gdy wieczór zbliżył się nieuchronnie, wyczerpaniu uległy zapasy napojów i jedzenia. Po krótkiej dyskusji postanowiliśmy pojechać do sklepu po zaopatrzenie. Tym razem kupiliśmy whisky i trochę jedzenia. Wracając do parku przystanęliśmy przy jednej z rozwalających się kamienic. Tu panowie z poważnymi minami zginęli na pięć minut. Jak potem się okazało była to melina gdzie można kupić kokę.
Po powrocie do parku było już ciemno. Zrobiliśmy kolację i wtedy zaczęły się śpiewy. Pierwszy raz w życiu słyszałem cygańskie flamenco, bez akompaniamentu tylko przy rytmie wybijanym dłońmi. Pusty park, kilka latarni i przepiękne głosy niesione upalną nocą w daleką przestrzeń, i ten dziwny taniec...
Rozstaliśmy się około piątej nad ranem. Oni powrócili do swych domów, ja udałem się na pobliską górę gdzie w spokoju mogłem spać przez pół dnia nie niepokojony przez nikogo.
Przeczytaj podobne artykuły