TIR-em do domu, cz. II
Geozeta nr 2
artykuł czytany
10565
razy
Szóstego dnia w końcu minęliśmy Moskwę i wieczorem byliśmy na Białorusi. "Teraz to już jak w domu. Jutro czyli w sobotę będziemy w kraju" - mówił Jacek. Na liczniku cały czas było 120 i więcej, byliśmy piratami drogowymi. Moskwicze, Żiguli, Kamazy, Ziły uciekały nam z drogi słysząc klaksony i dźwięki trąb. I tak do Mińska, gdzie jak na złość, Edkowi nawalił silnik i musieliśmy zjechać na parking. Całe szczęście, że był w pobliżu. Pierwsza w nocy, zero samochodów jadących do Polski. Co za pech, będziemy musieli przeczekać tu do poniedziałku, a dopiero potem naprawić samochód. Nie chciałem jednak czekać na naprawę, jak najszybciej chciałem być w domu. Poszedłem na stację benzynową. W tej właśnie chwili podjechał TIR. Niestety kierowca nie chciał zabrać mnie na stopa, bo nie miał miejsca w kabinie. Zdenerwowany wróciłem do samochodu i położyłem się spać. Zanim zdążyłem zamknąć oczy ktoś zapukał w drzwi - ten sam kierowca, który mi odmówił. Zdecydował się mnie zabrać, bo był już bardzo senny, a chciał dojechać w ciągu nocy do Polski. Tak szybko musiałem się przesiadać, że nawet nie miałem czasu podziękować Jackowi, Edkowi i Piotrkowi.
Do Polski wjechaliśmy po dziesiątej 30 sierpnia po sześciu tygodniach od jej opuszczenia. Moja radość nie miała końca. Z przejścia granicznego w Kuźnicy zabrał mnie kierowca DAF-a . Z nim dojechałem do Łowicza. Potem jeszcze złapałem stopa do Łodzi, a na koniec pociąg do Zduńskiej Woli, gdzie mieszkam.
W domu byłem po ponad dwóch tygodniach od mojego wyjazdu z Biszkeku. Szczęśliwy, że udało mi się wrócić. Teraz pozostało mi opowiedzieć moje przygody rodzicom, tak by ich nie wystraszyć, tym co wyprawiałem. Na szczęście to też przyszło mi bez trudu.
Myślę, że mając choć odrobinę szczęścia, zawsze można wyjść i z najgorszych sytuacji, nawet tych beznadziejnych. Do tego szczęścia potrzebna jest garstka życzliwych ludzi, takich których ja spotkałem na swojej drodze, i którym chciałem bardzo podziękować za pomoc, szczególnie Jackowi, Edkowi i Piotrkowi.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż