Pociągiem z Polski do Chin przez Rosję i Mongolię
artykuł czytany
10040
razy
W czasie powrotu oszczędnie gospodarowałem pozostałymi mi do zrobienia zdjęciami. Kasowałem te niezbyt udane, a wszystkie robiłem w jak najmniejszej rozdzielczości, aby mi weszło ich jak najwięcej.
Wsiadając w Pekinie do pociągu zauważyliśmy, że mamy bilety I klasy, a miejsc w przedziale jest cztery. Nie mieli jedynek, podstawili takie - tak sobie pomyśleliśmy i spokojnie jechaliśmy do domu.
Przez Chiny przejechaliśmy bez specjalnych wrażeń. Spanie, oglądanie widoków zza okna, rozmowy. Rutyna. W wagonie niezbyt dużo ludzi, jeszcze wciąż nie ma sezonu. Oprócz naszego zapełnione są chyba tylko ze dwa przedziały. Granica chińsko - mongolska, odprawa celno - paszportowa, potem na hali wymiana wózków. Po powrocie w peron z tej operacji czekają nas ciężkie chwile. Nagle w wagonie robi się tłok, masa ludzi z bagażami, kartonami, siatami, walizami. Pchają się do naszego przedziału, do Andrzeja i Elki, do wszystkich. Ilona z Elą walczą jak tygrysy, nikogo nie chcą wpuścić, krzyczą, że to nasze miejsca. a tu jakiś chłop włazi z butami na nasze łóżka. Chwyciłem go jeszcze i wyrzuciłem z przedziału. On nie wie o co chodzi, ja też nie. Pokazuje miejscówki na pozostałe dwa wolne miejsca. Zrobiło się takie zamieszanie, taki harmider, że przyleciał przełożony konduktorów chińskich z pociągu. Okazał się nim chłopak, który znał rosyjski i pomagał nam w biurze kupić miejscówki do Moskwy. Dopiero on wytłumaczył nam o co tu chodzi. To jest wagon I klasy, ale i tu, i w dwójce są po cztery miejsca w przedziale. Jedyna różnica, to szerokość tego łóżka. W I klasie jest o jeden przedział mniej, a więc pozostałe przedziały, a co się z tym wiąże, również łóżka, są o te parę centymetrów szersze. I to za to, za tę różnicę w szerokości łoża trzeba było zapłacić 120 juanów więcej. A dwa miejsca w przedziale są tylko w klasie Lux. Widzieliśmy te wagony chodząc do WARS-u. Wykończone są drewnem, są faktycznie dwuosobowe, a na dwa takie przedziały przypada jedna mała łazienka z prysznicem. LUX-us. Ale za ten luksus odpowiednio się płaci. Cena takiego miejsca porównywalna jest z ceną samolotu. I na nasze kolejowe bilety takie miejsca są niedostępne, gdyż w Polsce nie ma klasy Lux. Nie było wyjścia, wpuściliśmy dodatkowych pasażerów na swoje miejsca, sami musieliśmy nieco ograniczyć nasze dotychczasowe "wygody". Ale pasażerowie ci jechali niezbyt daleko, jak na warunki chińskie. Wysiadali po 18 godzinach jazdy, w Ułan Bator. Jakoś z nimi dogadywaliśmy się, jeden z nich był nawet dosyć rozmowny, drugi to raczej mruk. Prawie się nie odzywał i nie wiem dlaczego: czy taki miał charakter, czy też był na nas tak obrażony za całe to zamieszanie. Myślę jednak, że ta pierwsza wersja jest bardziej prawdziwa.
Na peronie w Ułan Bator czekał na nas Dasza. Wcześniej mu pisaliśmy kiedy i o której godzinie tu będziemy. Przyniósł Andrzejowi obiecany mu wcześniej kufel z Dżingis - Chanem, nasze ulubione piwo BORYGO, oraz wódkę, oczywiście Dżingis - Chan. My też mieliśmy dla niego jakieś pamiątki z Pekinu. Wsiadł nawet do nas do przedziału, wznieśliśmy toast za spotkanie obecne i za przyszłe, bo do takiego musi dojść. Konduktor chiński widział, że wsiada do naszego przedziału gość. Byliśmy pewni, że powiadomi nas o czasie odjazdu pociągu. Ale chyba zapomniał o tym, bo w pewnym momencie wyglądam przez okno, a pociąg ma już wolną drogę. Mówię o tym Daszy, on zbiera się do wyjścia, a pociąg już rusza. Wyskoczył w ostatniej chwili. Gdyby to mu się nie udało, jechałby z nami jeszcze parę godzin, bo takie są tu odległości między stacjami. Ale wszystko dobrze się skończyło.
Jezioro Bajkał w drodze powrotnej mijaliśmy również rano, ale nie zrobiło ono na nas już takiego wrażenia jak w tamtą stronę. Wiedzieliśmy, jak ono wygląda, wiedzieliśmy co nas czeka, czego możemy się spodziewać. Tak zresztą było podczas całej drogi powrotnej, nie robiła już na nas takiego wrażenia jak w tamtą stronę. Staliśmy się chyba rutyniarzami na tej trasie. Szkoda.
Do Moskwy przyjechaliśmy planowo, metrem podjechaliśmy na dworzec białoruski, tu kupiliśmy po półgodzinnym postoju w kolejce miejscówki na wieczorny pociąg do Warszawy. Jeśli wszystko przebiegnie bez zakłóceń, jutro o 16.37 będziemy w Warszawie, a o 21.00 w Gdańsku.
Zostało nam trochę czasu na zwiedzenie okolic dworca białoruskiego. Tutaj utwierdziliśmy się w przekonaniu, że Moskwa to cholernie drogie miasto. Gdziekolwiek się nie ruszyć, wszędzie jest centrum, wszędzie jest drogo. Kupiliśmy jeszcze, mimo wszystko, jakieś pamiątki z tego miasta, jakieś napoje i owoce. Aby starczyło do Polski. Chodząc tak po Moskwie, w pewnym momencie stwierdziłem, że bardzo bolą mnie nogi, innych zresztą też, że jesteśmy mocno zmęczeni. Jadąc przez tyle dni w pociągu z Pekinu do Moskwy, człowiek miał bardzo mało ruchu, mało gimnastyki, mięsnie się rozleniwiły. Gdy przyszło nieco pochodzić, nieco je rozruszać, zaczęły odmawiać posłuszeństwa. W domu wszystko musi wrócić do normy.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Tybet
- Tomasz Chojnacki