Pociągiem z Polski do Chin przez Rosję i Mongolię
artykuł czytany
10038
razy
Wracając piechotą do naszych żon, do hotelu, rzuca nam się w oczy pewna restauracyjka z kaczką podawaną po pekińsku. Będąc w tym mieście trzeba przecież spróbować tego frykasa. Wchodzimy zobaczyć cenę - 88 juanów (około 35 złotych) za całą. Weźmiemy żony i wrócimy tu na obiad. Tak też robimy.
Wracając do "naszej" restauracji na kaczkę, skracamy sobie drogę "na skos", nie po głównych ulicach, a po starych hutongach. W pewnym momencie nieco błądzimy. Dzięki temu widzimy na własne oczy, co znaczy tutaj hasło "Olimpiada Pekin 2008". Stare, urocze, piękne uliczki - hutongi, mające niejednokrotnie po kilkaset lat i własny klimat, są zastępowane nowoczesnymi hotelami, biurowcami, ulicami. U nas nazwalibyśmy to zbrodnią, a winni tego tłumaczyli by się w sądach (tak to wygląda teoretycznie, ale i u nas bywają z tym przekręty, wiemy o tym). Tutaj jest to norma i nikt chyba przeciw temu nie protestuje, nic przynajmniej o tym nie słyszeliśmy (a może słyszeliśmy po chińsku i nie zrozumieliśmy?). Aż przykro było na to patrzeć. Szliśmy kawał drogi po terenie, gdzie jeszcze niedawno tętniło życie, gdzie stały jeszcze nieraz bardzo stare zabudowania przygotowane do wyburzenia. A obok powstawało już nowe, nowoczesne miasto. Przykry widok. Przecież Pekin jest taki ogromny, zajmuje podobno obszar równy połowie terytorium Belgii. Czyżby nie było już tu miejsca na nowe dzielnice, ulice, place? Na pewno jest, ale tu jest samo centrum tego molocha, a wina starych uliczek jest to, że są właśnie w centrum. Przypuszczam, że na uboczu stare uliczki pozostają nienaruszone. Przeszła nam w pewnym momencie chęć na kaczkę, ale przecież nie mogliśmy sobie jej tutaj odpuścić. Wreszcie dotarliśmy. I znowu zgrzyt. Bierzemy menu, a tu jak byk napisane - kaczka po pekińsku 138 juanów. Co jest? Nie tutaj byliśmy parę godzin temu? Dlaczego zmieniła się cena? Po chwili uświadamiamy sobie i przypominamy, co czytaliśmy nieraz o tym mieście. Cena się zmieniła, bo jest właśnie pora obiadowa. Co robić? Tak już byliśmy nagrzani na tę kaczkę, że nie możemy jej sobie podarować. Na czym innym i kiedy indziej będziemy oszczędzać, ale dzisiaj mamy ucztę. Bierzemy. Tym bardziej, że tak smakowicie wygląda. Upieczoną kaczkę na naszych oczach kelner pozbawia kości, a nam podaje na półmisku same płaty mięsa. Do tego dla każdego z nas jakieś sosy, ogórki, warzywa. I na środku stołu dostajemy cienkie naleśniki. Do czego? Jak to się je? Nie wiemy, ale jakoś sobie radzimy, tylko inni goście i kelnerzy dziwnie na nas patrzą. Wiadomo, słabo jeszcze jemy pałeczkami, a sztućców tu się nie podaje, a i tą kaczkę chyba inaczej się je. Ale jakoś udaje nam się zaspokoić głód, oraz co niemniej ważne, dostarczyć miłych wrażeń naszemu podniebieniu. Bo trzeba przyznać, że danie to jest wspaniałe, warte swojej ceny. Miód w gębie. Wybiegając nieco do przodu dodam, że jedząc za parę dni podobną kaczkę (ale tańszą nieco i nie tak już wspaniałą) kelnerka zlitowała się nad nami i pokazała, jak należy konsumować takie danie. Naleśnik kładzie się na talerzu, na niego kładzie się kawałek lub dwa umoczonej w sosie kaczki, do tego ogórki i inne warzywa też z sosem. Naleśnik teraz się zwija i biorąc do ręki - je. Teraz już do końca życia będziemy wiedzieli jak konsumować tak wykwintne danie. Do wieczora niewiele już jemy nie chcąc psuć sobie smaku. Niezapomniane wrażenia smakowe, nie da się ich opowiedzieć, opisać. Tego trzeba spróbować. I to koniecznie w Pekinie.
Wracając zwiedzamy miasto, oglądamy sklepy, porównujemy ceny. Czas szybko mija, docieramy do dworca. Niestety, niczego dzisiaj już tu nie załatwiamy. Ja za to robię piękne, nocne zdjęcia pekińskiego dworca i jego okolic. Wypijamy, dla ugaszenia pragnienia, po piwie i powoli wracamy "do domu".
Niedzielę poświęcamy na poznanie placu Tienanmen i jego otoczenia. Mieszkamy niezbyt daleko od tego miejsca, robimy sobie spacerek. Po drodze jednak wstępujemy na ukryty nieco bazar, przede wszystkim dla turystów. Można tu dostać wszystko, czego turysta potrzebuje, wszystkiego rodzaju pamiątki ze stolicy Chin. Kupowanie w Chinach, w Pekinie, nie tylko na bazarach czy rynkach, ale również w sklepach, to ciągłe targowanie się o cenę. Kto się nie targuje - przepłaca i to nieraz słono. Chińczycy uwielbiają targować się, a kto nieopatrznie zainteresuje się jakimś przedmiotem z czystej ciekawości, ten przepadł. Na ogół musi go kupić, Chińczycy nie przepuszczą okazji, aby taki przedmiot sprzedać, wręcz wcisnąć go turyście. Na pierwsze pytanie o cenę na ogół pada odpowiedź wzięta chyba z kosmosu. Odchodzę, nie chcę się dalej targować słysząc taką odpowiedź. Sprzedający jednak mnie nie puszcza, ciągnie niemal na siłę, wciska kalkulator - napisz swoją cenę. Więc i ja biorę ją z kosmosu, tak ją zaniżam. Teraz Chińczyk spuszcza nieco z ceny, ale nadal jest ona nie do przyjęcia. Dla obu stron. Ja też minimalnie ją podnoszę, on znowu opuszcza, aż do skutku, aż do momentu, gdy obie strony na coś się zgodzą. Bywa, że sprzedający na żarty "bili" kupującego, ale na ogół transakcje kończą się dobiciem targu. Bo niewyobrażalna jest sytuacja, gdy się targujesz, on opuszcza cenę bardzo, bardzo znacznie, a ty rezygnujesz z zakupu. To jest w złym guście, wszyscy o tym wiedzą i wszyscy tego się trzymają.
Na placu Tienanmen Mao Tse Tung w 1949 roku ogłosił powstanie Chińskiej Republiki Ludowej. To tutaj 4 czerwca 1989 roku władza krwawo rozprawiła się z protestującymi studentami rozjeżdżając ich m.in. czołgami. Zginęło wtedy być może nawet 4 tysiące ludzi. W latach 90-tych plac i przylegające doń ulice przebudowano, obecnie na plac może wejść jednorazowo nawet milion ludzi. Plac robi przytłaczające wrażenie, jest wielki, monumentalny, jakiś wiecznie odświętny. Ciągle jest pilnowany, obstawiony i przebywając przez tyle dni w Pekinie, tylko tutaj widzieliśmy co to znaczy ciągła obserwacja, niemal inwigilacja. Wokół pełno wojska i policji, nie tylko w mundurach, ale i po cywilnemu. Wieczorem, po zmierzchu, po uroczystym zdjęciu flagi państwowej i zmianie warty. plac jest zamykany i wszyscy są z niego wypraszani. Państwu już dzisiaj dziękujemy, zapraszamy jutro, można usłyszeć, oczywiście po chińsku. Tym niemniej plac prezentuje się okazale nie tylko w dzień, ale również w nocy. Przed zamknięciem zdążyłem szybko zrobić kilka zdjęć, zresztą sam plac jest na noc zamykany, tym niemniej przylegające doń ulice są czynne, otwarte i można z nich robić zdjęcia. Turystów jest tu masa i każdy niemal z nich pstryka pamiątkowe fotografie.
Do placu przylega Zakazane Miasto - dawna stolica, miejsce, gdzie nikt obcy nie miał wstępu, gdzie do 1911 roku wstęp mieli tylko cesarze i ich otoczenie. Miasto dla obcych było zakazane. Teraz to się zmieniło, Zakazane Miasto mogą oglądać nie tylko Chińczycy, ale i inni. Najlepszym na to dowodem jest to, że my też tam byliśmy, też je zwiedziliśmy a na dowód tego mamy wykonanych mnóstwo zdjęć.
Zakazane Miasto to ogromny teren, gdzie stoi kilka pałaców, które obecnie zamienione są na muzea, są siedziby służby, ochrony, pomocników, eunuchów, jest wielki park, są tysiące podwórek, zakamarków, parków itp. Do zakazanego miasta od placu Tienanmen (Plac Niebiańskiego Spokoju) wchodzi się poprzez bramę o tej samej nazwie (po polsku - Brama Niebiańskiego Spokoju), gdzie od frontu wisi znany na całym świecie portret Mao Tse Tunga. Aby zwiedzić to miejsce trzeba wydać 60 juanów, ale nie są to wyrzucone pieniądze, zwiedzania starcza na cały dzień, a to, co tam się zobaczy niejednokrotnie zmieni nasze wyobrażenie o roli i o życiu rodziny cesarskiej w starożytnych Chinach. Teren ten w dalszym ciągu jest konserwowany, odbudowywany, upiększany i jestem przekonany, że w przyszłości miejsce to będzie jeszcze piękniejsze, jeszcze bardziej eksponowane. Roboty cały czas trwają, a to, co obecnie udostępnione jest turystom, to tylko część większej całości.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż
»
Tybet
- Tomasz Chojnacki