Jolanta Czupik, Dominik Stokłosa
Cinquecento do Pakistanu i Kaszmiru 2005
artykuł czytany
4958
razy
Pojechaliśmy do Peszawaru, gdzie byliśmy umówieni z naszym przyjacielem Sayedem. Rozpoczęliśmy poszukiwania hotelu, sprawdziliśmy chyba z 10 miejsc. Standard znacznie odbiegał od europejskiego ale ceny za to były niskie. Często w pokojach było brudno, brak jakiegokolwiek wyposażenia. Wybraliśmy hotel Hedayat. Dostajemy pokój VIP za 1200 rupi (około 12 ?) wyposażony w TV, lodówkę, klimatyzację. Wszyscy pracownicy byli bardzo pomocni. Jedzenie i napoje donosili do pokoju. Zapytaliśmy o ich miesięczne wynagrodzenie. Boy hotelowy zarabia około 1200 rupi to jest około 20$ pracując 18 godzin na dobę. Zaskoczył nas jeszcze bardziej gdy powiedział: "To dobre pieniądze". Trzeba pamiętać, że pokój VIP kosztuje dokładnie tyle, ile wynagrodzenie miesięczne boya hotelowego. Następnego dnia udaliśmy się do doliny Swat. Droga pięła się wysoko w górach, problemy sprawiały roboty drogowe i kurz wnikający we wszystkie zakamarki w samochodzie. Widoki były imponujące, a wyczyny pakistańskich kierowców jeżyły włosy na głowie. 20-stu wiszących mężczyzn na każdym z busów, a ich kierowcy nie przejmując się zbytnio, pokonują zakręty prawie na 2 kołach. Prawdziwa kaskaderka i to za darmo! Późno w nocy wróciliśmy do Peszawaru gdzie następnego dnia mieliśmy zobaczyć się z Sayedem. O umówionej porze spotkaliśmy się przed hotelem. Pokazał nam 2 oblicza tego miasta. Nowoczesne, można rzec europejskie, z błyszczącymi witrynami sklepów, fast foodami, wykwintnymi restauracjami i butikami z zagraniczną odzieżą. Drugie oblicze to stare miasto, z wąskimi uliczkami wypełnionymi straganami i unoszącym się zapachem przypraw. Dominik miał okazję skorzystać z basenu w towarzystwie wyłącznie mężczyzn, gdyż kąpiel mieszana nie wchodzi w grę. W zależności od dnia basen otwarty jest dla kobiet lub mężczyzn. Zjedliśmy smaczną rybę nad rzeką Kabul. Nie omieszkaliśmy skorzystać ze spływu łodzią.
Trzy dni z Sayedem to był czas świetnej zabawy i odpoczynku od trudów podroży. Po czterech dniach można powiedzieć luksusów pojechaliśmy uzyskać afgańskie wizy w Islamabadzie. Stolica nie przypomina żadnego innego miasta w Pakistanie. Nie znaleźliśmy tam ani biedy, ani brudu. To miasto wizytowe dla ważnych tego świata. Patrząc na nie ma się wrażenie, ze w Pakistanie żyje się na wysokim poziomie - ale to tylko złudzenie. Większość Ambasad znajduje się w wyznaczonej enklawie, gdzie można wjechać za 30 rupi autobusem z wyznaczonego parkingu. Udaliśmy się do Ambasady Afganistanu. Z uzyskaniem wizy nie było problemu. Potrzebny był tylko list polecający z Ambasady polskiej. Odnaleźliśmy więc Ambasadę RP (wielki gmach otoczony rozległymi ogrodami) w celu uzyskania wspomnianego listu. Przywitał nas w języku ojczystym strażnik. Ogromnie się ucieszył, powiedział, że miło porozmawiać z rodakami, których jest tam tak niewielu, ale to była ostatnia miła rzecz jaka nas spotkała na terenie Ambasady. Rozmowa z władzami RP w Pakistanie (do dziś Panów znamy z nazwiska, niestety nie z funkcji jakie sprawowali) początkowo przebiegała grzecznie. Standardowe pytania: skąd, dokąd, czym, itp.
Na pytanie: czym podróżujemy? - odpowiedzieliśmy: Fiatem Cinquecento. Jeden z Panów zachował powagę, ale drugi miał taki "ubaw po pachy", że Jola skomentowała to jednym pytaniem: Bawi to Pana?!, Takie to śmieszne?! Próbował tłumaczyć swoje wręcz bezczelne zachowanie ale po co?! skoro i tak już powiedział za dużo o jedno zdanie. Nasz pomysł wyjazdu w góry Karakorum skrytykował: "tam to już najmniejszych szans nie macie, tam wszystkie silniki stają" - jak widać choćby na zdjęciach czy materiale filmowym nasz silnik nie stanął. Pozdrowienia dla TEORETYKÓW!!!. Kolejną sporną sprawą stał się list polecający, o który poprosiliśmy. I tu już zaczęło się na dobre. Tłumaczono nam o wciąż niebezpiecznej sytuacji w Afganistanie, o ryzyku, jakiego nie jesteśmy świadomi. Jak się okazało Panowie mieli już nakreślony wizerunek o nas. Ich doradca do spraw sytuacji w Afganistanie przesłała mu mail, który był adresowany do niej (prywatny mail, jak widać dla niektórych nie ma granic prywatności), w którym pytamy ogólnie o Afganistan - odpowiedź była następująca. Cytuję: "Na pierwszych 100 km rozpadnie się Wasz samochód, bo drogi tu raczej na samochody z napędem na 4 koła. To nawet nie chodzi o to, że to duże wyzwanie przyjechać teraz do Afganistanu, ale skrajna głupota... A do Afganistanu jeszcze wrócicie, po 100000 innych krajów, które odwiedzicie wcześniej. Bo przecież nikt nie chce, żeby był on OSTATNIM krajem na Waszej liście (a przyjazd w tym momencie to zapowiada)."
Zapytałam Panów jaka jest różnica czy wizę otrzymuję w Islamabadzie czy Warszawie? I tu przestroga dla Wszystkich: Ludzie róbcie wizy do Afganistanu w Polsce. 90 Euro, 2 zdjęcia i paszport - tyle potrzeba by uzyskać wizę. Nawet osobiście nie trzeba się fatygować do Warszawy. Odsyłają paszport z wizą na wskazany adres. W Ankarze na wizę czeka się 3 godziny - bez żadnego listu. Panowie nie mieli już argumentów ale swoje "NIE" podtrzymali. Powtarzali w kółko jakie to niebezpieczne i wciąż dzikie państwo. Poprosiliśmy by o bezpieczeństwie więcej nam nie mówili, bo w Pakistanie już dwa razy do nas strzelano i nie robimy z tego "halo". To nasze życie i to my będziemy o nim decydować. Zapytali gdzie do nas strzelano? - odpowiedzieliśmy: Sukkur - a oni - gdzie to jest?. Jak to możliwe, że ludzie, którzy przez 6 lat sprawują funkcje konsularne nie wiedzą, że Sukkur to jedno z większych miast, leżące na skrzyżowaniu 2 głównych szlaków komunikacyjnych? Wstyd, że tacy ludzie reprezentują RP w państwie gdzie podróżnik jest podmiotem traktowanym z należnym mu szacunkiem. Takie są nasze wspomnienia z wizyty w ambasadzie RP w Pakistanie.
W Peszawarze spotkaliśmy się z człowiekiem, który chyba najlepiej zna realia Afganistanu - bo po pierwsze jest Afgańczykiem, a po drugie jest Doradcą Ministra jednego z departamentów w rządzie afgańskim. Było mu naprawdę przykro, że powiela się głupi stereotyp o jego państwie. Podkreślał, że to wciąż propaganda polityczna. Kabul jak i większość Afganistanu nastawione są przyjaźnie do obcokrajowców. Oczywiście należy przestrzegać ich reguł i zasad. Afganistan jest bardziej liberalny aniżeli Iran, przynajmniej takie odnosi się wrażenie po rozmowie z Afgańczykami. W Peszawarze spotkaliśmy dziennikarza afgańskiego, który to za 110$ załatwia eskortę na najniebezpieczniejszym odcinku od granicy Pakistanu do Jalalabad (ok. 74 km). Wszyscy Afgańczycy z którymi rozmawialiśmy byli zgodni co do niebezpieczeństwa na tym odcinku. Nikt przecież nie twierdzi, że Afganistan jest super bezpiecznym miejscem. Jeśli ktoś potrzebuje 100% gwarancji na bezpieczne podróżowanie będzie musiał zostać w domu. My podczas swoich już kilkuletnich podróży otarliśmy się o różne niebezpieczeństwa i podtrzymujemy twierdzenie, że nie ma miejsca, które byłoby w 100% bezpieczne. Media codziennie dają nam na to dowody.
Zrezygnowani i zdegustowani próbowaliśmy wybrać inną drogę powrotu do Polski. Ambasada Turkmenistanu nie udziela wiz w ogóle. A w Ambasadzie Azerbejdżanu musielibyśmy czekać na wizę 2 tygodnie, w dodatku doradca konsula po rozpatrzeniu naszej sprawy wydałby wizę na tyle dni, na ile uznałby za stosowne. Mogłaby to być nawet jedna doba. Ustaliliśmy, że będziemy wracać przez północny Iran, Turcję do Gruzji, a tam zobaczymy co dalej: może Rosja, może Ukraina?
Wściekli na zaistniałą sytuację, w celu stłumienia emocji wybraliśmy się do Gilgit w Kaszmirze, drogą nazwaną Karakoram Highway. Bardzo wąski to Highway i nie zawsze jest asfalt, ale klimat tego miejsca wynagradza wszystko. Krajobraz zmienia się z zielonych pól ryżowych po pustynie, czy wreszcie ośnieżone szczyty siedmiotysięczników. Często mijamy posterunki policyjne przeprowadzające szczegółową rejestrację. To dobra metoda na szukanie ewentualnych, zaginionych turystów. W dole towarzyszyła nam rwąca rzeka Indus, potem Gilgit niosące ogromne ilości mętnej wody. Można zobaczyć pozrywane mosty, wielkie osuwiska skalne. Droga momentami była zasypana przez spadające kamienie. U podnóża Nanga Parbat 8126m n.p.m. zrobiliśmy kilka zdjęć. Tak wysoką górę widzieliśmy pierwszy raz w życiu. Robi piorunujące wrażenie. Na dole 45 stopni i piekące słońce, a tam masy śniegu i szczyt czekający na kolejnych śmiałków gotowych zmierzyć się z "górą zabójcą". Droga przez Chiny odpadała ze względu na to, że nie można na ich terytorium wjechać własnym samochodem, no chyba że się ma pozwolenie za które trzeba płacić 100$ dziennie. Droga do Astor to 2 metrowa półka skalna nad rwącą rzeką, często szutrowa. Na nasze nieszczęście w połowie była zasypana. Skierowaliśmy się w stronę południowego Pakistanu. Byliśmy na granicy z Afganistanem, niestety nie udało nam się wjechać dzięki "życzliwości" polskich władz. Byliśmy blisko Chin - tam również nie wjechaliśmy dzięki ich dziwnym przepisom. Pozostało wracać przez nie lubiany przez nas Iran.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż