Tajlandia-Birma-Laos
artykuł czytany
9439
razy
Wioska położona była po obu brzegach rzeki Nam Ou. Nad rzeką przebiegał most, który był jednym z nielicznych dużych mostów w Laosie. Następnego dnia poszliśmy do jeszcze jednej jaskini i robiliśmy zdjęcia w okolicy. Całe popołudnie spędziliśmy przy wodospadzie.
Następnego ranka chcieliśmy spłynąć łodzią do Luang Prabang. Niestety żadna kursowa łódź nie płynęła. Szef naszego hotelu chciał nam sprzedać stare czółno za 100 tys kipów, ale dziewczyny nie chciały się zgodzić na taki zdezelowany środek rzecznego transportu. Na brzegu zgromadzili się oprócz nas Australijczycy i dwie Szwedki. W sumie nazbierało nas się 10 osób. Udało nam się dogadać z właścicielem jednej łodzi i zgodził się nas zwieźć do Luang Prabang za 40 tys. kipów od osoby. Jako że najczęściej stosowanym wysokim nominałem był w Laosie banknot 1000 kipowy to zapłatą za kurs była cała walizka pieniędzy. Rejs był całkiem przyjemny tylko silnik spalinowy "slow boata" dawał nam popalić po uszach. Początkowo 5 godzin płynęliśmy rzeką Nam Ou. Potem wpłynęliśmy na szerokie wody Mekongu. Od połączenia rzek, gdzie znajdują się słynne jaskinie Pack Ou, do Luang Prabang płynęliśmy jeszcze godzinę. Po Mekongu w okolicach Luang Prabang pływało dużo "fast boatów". Podróże nimi są o wiele szybsze, ale ze względu na ich wywrotność uchodzą za bardzo niebezpieczne.
Na miejscu zatrzymaliśmy się w bardzo przytulnym hoteliku Wat That Geust Hause gdzie za miejsce w trójce zapłaciłem 4600 kipów. Po obiedzie spróbowaliśmy Beerlao – najlepszego piwa południowo-wschodniej Azji. Rzeczywiście piwko to było wyśmienite i pod gorącym laotańskim niebem smakowało bosko. Samo zabytkowe centrum miasta było raczej niewielkie, ale znajdowało się na jego terenie mnóstwo zabytków, głównie sakralnych. Luang Prabang było niegdyś stolicą Laosu i pod względem ilości zabytków znacznie przewyższa obecną stolicę – Vientiane. W czasach starożytnych Luang Prabang nazywało się Muang Swa i było stolicą królestwa Lane Xang. Od 1995 Luang Prabang znajduje się na liście światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Nad miastem dominuje wzgórze Phou Si, na szczycie którego znajduje się 24-metrowa stupa That Chomsi. Do najbardziej znanych zabytków miasta należą Vat Xieng Thong, Vat Wisunalat, Vat Aham i Vat That Luang. Całe popołudnie i cały następny dzień włóczyliśmy się po ulicach miasta. Spotkaliśmy po drodze kobietę, której twarz znajdowała się wśród zdjęć w przewodniku Lonely Planet po Laosie. Po drodze spotkaliśmy grupę naukową z Uniwersytetu Warszawskiego – doktor i kilkoro doktorantów oraz studentów. Polecili nam bardzo fajny klub "go go" w Bangkoku. Ich opowieści o atrakcjach tego klubu sprawiły, że z utęsknieniem czekaliśmy na wizytę w klubie "FIRECAT".
Drugiego sierpnia rano pojechaliśmy tuk-tukiem na dworzec autobusowy za miastem. Tam zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy autobusem w kierunku jeziora Nam Ngun Lake. Pierwsze pięć godzin autobus bardzo wolno przemierzał górskie, dziurawe i kręte drogi. Potem góry skończyły się i dosyć szybko autobus pędził po luksusowej jak na laotańskie warunki drodze. Laotańczycy nie znosili najlepiej podróży bo co chwilę ktoś haftał. Wieczorem dotarliśmy nad jezioro. W małej wiosce były tylko 2 czy 3 hoteliki, a ceny w nich były jak na Laos dosyć wysokie. Za skromny trzyosobowy pokój zapłaciliśmy 20 tys. kipów. Samo sztuczne jezioro było bardzo ładne. Na jego powierzchni rozciągało się mnóstwo małych wysepek. Między wysepkami pływało wiele małych łódek.
Następnego dnia wynajęliśmy mały statek rybacki, który zawiózł nas na jedną z wysepek na środku jeziora. Umówiliśmy się z kapitanem, że wróci po nas za kilka godzin. Na wyspie opalaliśmy się i kąpaliśmy się w gorącej wodzie jeziora. W międzyczasie przeszła ulewa, podczas której zmokły nam ubrania. Po ulewie przypłynął po nas rybak. Ta przyjemność kosztował nas 40 tys. kipów.
Czwartego sierpnia wyjechaliśmy tuk-tukiem z wioski znad jeziorem. Po kilku kilometrach przesiedliśmy się na pick-up’a do Vientiane. Po dwóch godzinach dotarliśmy na miejsce. Naszym celem było znalezienie taniego hotelu. Większość cen zaczynała się od 5 USD za dwójkę. Po kilku godzinach udało nam się znaleźć wielki pokój z łazienką z 50 tys. kipów. W pokoju były tylko dwa wielkie łóżka, ale spokojnie wszyscy zmieściliśmy się. Tego dnia pokręciliśmy się jeszcze trochę po centrum.
Następnego dnia wypożyczyliśmy rowery, żeby szybko zwiedzić miasto i nie za nadto się przy tym zmęczyć. Na sam początek pojechaliśmy do polskiej ambasady, bo słyszeliśmy, że pomoc ambasady jest bardzo przydatna przy przedłużaniu wizy. Po telefonie ambasadora pojechaliśmy złożyć podania o jej przedłużenie. Po tym pojechaliśmy zobaczyć główne zabytki Vientiane. Na początek obejrzeliśmy słynną stupę That Luang. Stupa ta powstała w roku 1566 na polecenie króla Setthathirata i do dziś jest największym tego typu obiektem w Laosie. Inną rzucającą się w oczy budowlą był Patousay, będący odpowiednikiem paryskiego łuku tryumfalnego. W Vientiane jest jeszcze wiele budowli w stylu francuskim, które są pozostałością po czasach kolonialnych. Bardzo ciekawym miejscem w stolicy było Muzeum Rewolucji, w którym pokazane były eksponaty z czasów walki narodu laotańskiego o wyzwolenie z pod kolonizacji francuskiej oraz z czasów budowy komunizmu. Wśród eksponatów zapamiętałem drewnianą ławkę, w której za młodu uczył się przywódca laotańskich komunistów. Jest także jego łyżka z wojska. Muzeum to było dla nas skansenem komunistycznego świata, który w naszym kraju powoli odchodzi w zapomnienie.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż