podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Ameryka Południowa » Kakao, bawoły i zatoki piratów
reklama
Marzena Kądziela
zmień font:
Kakao, bawoły i zatoki piratów
artykuł czytany 4470 razy
Kilkanaście dni to stanowczo za mało, by poznać Wenezuelę. Wystarczająco długo, by ją pokochać.
Z naszej bazy w Porlamar na wyspie Margarita wyruszaliśmy kilkakrotnie, najczęściej samolotem. Powietrzne podróże znacznie oszczędzały czas, pozwalały dotrzeć do miejsc, gdzie nie dojeżdżają samochody, ani nie dopływają łodzie.
Ktoś kiedyś stwierdził, że wewnętrzne latynoskie linie lotnicze są najbardziej pobożne, bo latają, jak Bóg da. Doświadczyłam tego podczas pierwszej podróży w głąb lądu. Samolot miał odlecieć o 7.30. O dziewiątej zaczęliśmy się lekko niecierpliwić, tym bardziej, że nie podano żadnego komunikatu. Siedzieliśmy w chłodnej hali lotniska. Spacery wokół niego ze względu na ogromny upał nie znalazły amatorów. Koło jedenastej dowiedzieliśmy się, że nasz samolot już wkrótce zatankuje paliwo, które tego dnia z opóźnieniem dotarło na lotnisko. Co za absurd. W kraju, który należy do najbogatszych w ropę naftową także są kłopoty z paliwem. W południe nasza awionetka wreszcie wystartowała.
Mały samolot wiezie nas z wyspy na wenezuelski ląd. Na malutkim lotnisku jesteśmy jedynymi gośćmi. Oprócz nas leniwie snuje się tu kilku ochroniarzy. Jeden z nich ożywił się usłyszawszy polski język. To Włoch, przebywający w Wenezueli od ośmiu lat. Mówi, że w te strony zagląda jeszcze niewielu Europejczyków. Elżbieta władająca trochę włoskim do tego stopnia go rozczuliła, że wygrzebał spod sterty papierów mapę Wenezueli i jakieś foldery - towary wciąż deficytowe w kraju, który coraz bardziej stawia na turystykę.
Wsiadamy do klimatyzowanego busika i ruszamy na podbój Półwyspu Paria. Mijamy wioski i miasteczka. Ani jednego bloku czy wyższej kamienicy. Wszędzie parterowe domki otoczone bananowcami, cytrusami, palmami, obsypanymi kwieciem drzewami i krzewami. Po ulicach chodzą zazwyczaj bose dzieciaki ciekawie przyglądające się podróżnym.
Błyskające różnymi kolorami jezioro wprawia nas w zachwyt. Przewodnik Teddy patrzy na nas z satysfakcją. Wybrał znakomite miejsce widokowe - owal jeziora otaczają zielone wzgórza, nad którymi roztacza się błękitne niebo gdzieniegdzie upstrzone białymi obłokami. Podobno jezioro pokazuje swoją krasę dopiero wtedy, gdy prawie całkowicie wysycha. Minerały spoczywające na dnie w blasku słońca wyglądają jak klejnoty z baśni.
W jednej chwili górzysty krajobraz zmienia się w zieloną równinę. Drogę otaczają podmokłe pastwiska. Gdzieś na horyzoncie pojawia się wioska hodowców bawołów. Zbaczamy więc z trasy, by zobaczyć ją z bliska. Bawoły broczą po kolana w wodzie dzieląc miejsce z czaplami i innym wodnym ptactwem. W podmokłych zaroślach dostrzegamy krokodyla. Leży w bezruchu zupełnie nie reagując na nasze zaczepki. Jeden z gospodarzy pokazuje ogromnego węża. Edyta, najodważniejsza z nas, zakłada go sobie na szyję. Po kilkunastu sekundach krzyczy, by zdjąć potwora, który rozpoczął proces duszenia. Ciemnoskóry chłopak śmieje się: - “Mój przyjaciel nic ci nie zrobi, jest wytresowany”.
Wioska hodowców bawołów to w rzeczywistości baza wypadowa dla ornitologów z całego świata. Podmokłe tereny są siedzibą ptaków nie spotykanych w innych rejonach kraju. Za niewielką opłatą można spędzić kilka dni sam na sam z przyrodą podróżując po bagnach na czółnie wykonanym z jednego pnia drzewa.
Strona:  [1]  2  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]